Niektórzy ludzie nie wiedzą, co to szaleństwo. Jakie straszne musi być ich życie. ~ Charles Bukowski
środa, 30 listopada 2016
poniedziałek, 28 listopada 2016
Krytycznym okiem na... "Opactwo Świętego Grzechu" Sue Monk King
To już kolejna i ostatnia powieść Kidd
recenzowana na moim blogu. Wcześniej
czytałam Czarne
skrzydła oraz
Sekretne życie pszczół
tej
autorki. Sądząc po tematach, które podjęła pisarka w tamtych
książkach, przyjęłam, że i tym razem zetknę się z problemem
rasizmu. Okazuje się jednak, że Opactwo
świętego grzechu,
które jest drugą w kolejności powieścią napisaną przez Sue Monk
Kidd, pod tym względem bardzo różni się od przeczytanych przeze
mnie książek tej pisarki. Jedno łączy wszystkie trzy powieści –
opowiadają one o uczuciach kobiet.
Główna bohaterka, Jessie, przeżywa kryzys wieku średniego. Przekroczyła czterdziestkę, a jej córka właśnie zaczęła studia. Mąż, wpatrzony w żonę jak w obraz, zaczął denerwować ją nawet tym, w jaki sposób oddycha. W rutynowe, ale ustabilizowane życie kobiety wkrada się zwyczajna nuda. Zostaje ona jednak przerwana wiadomością, że matka Jessie obcięła sobie palec tasakiem – na dodatek nie przez przypadek, a celowo. Dlaczego tak postąpiła, nie chciała jednak nikomu wyjaśnić.
Główna bohaterka, Jessie, przeżywa kryzys wieku średniego. Przekroczyła czterdziestkę, a jej córka właśnie zaczęła studia. Mąż, wpatrzony w żonę jak w obraz, zaczął denerwować ją nawet tym, w jaki sposób oddycha. W rutynowe, ale ustabilizowane życie kobiety wkrada się zwyczajna nuda. Zostaje ona jednak przerwana wiadomością, że matka Jessie obcięła sobie palec tasakiem – na dodatek nie przez przypadek, a celowo. Dlaczego tak postąpiła, nie chciała jednak nikomu wyjaśnić.
Jessie
Sullivan rusza na (fikcyjną) wyspę Egret Island, leżącą w
Karolinie Południowej. tam znajduje się klasztor benedyktynów. W
miejscu, które powinno kojarzyć się z chrześcijaństwem, znajduje
się tron świętej Senary. Bogato zdobione krzesło nazywane jest
syrenim tronem. To właśnie tutaj miała żyć syrena, która
później została świętą i patronką opactwa. Obecnie legenda
staje się magnesem przyciągającym na wyspę rzesze turystów.
Miejsce
magiczne i piękne przywołuje jednak tłumione wspomnienia z
dzieciństwa. Jessie postanowiła wydostać się z wyspy, by
zapomnieć o tragedii, jaką przeżyła jej rodzina. Straciła ojca,
który zginął w tragicznym wypadku. Żyła z poczuciem winy,
ponieważ wydawało jej się, że w pewien sposób przyczyniła się
do jego śmierci. Dopiero teraz dowie się, jak było naprawdę.
Okazuje się, że wyspa skrywa jeszcze wiele tajemnic.
Główna
bohaterka odrzuca pomoc męża, psychiatry i decyduje się
samodzielnie uporać z matką. Jednak w tym samotnym wyjeździe jest
coś więcej. Jessie podejmuje próbę odnalezienia samej siebie.
Okaże się jednak, że w tym spokojnym i jakby oderwanym od
codziennych trosk miejscu, znajdzie osobę, która stanie się jej
bliska. Będzie musiała dokonać wyboru, a potem ponieść jego
konsekwencje.
Gdyby
streścić Opactwo
świętego grzechu jednym
zdaniem, to historia mogłaby się wydawać banalna. Jednak Sue Monk
Kidd skupia się na emocjach głównej bohaterki, dodając do tego
szczyptę magii. Klimatyczne opactwo, tajemnica oraz legenda mają
wpływ na Jessie. Dzięki miejscu i ludziom, kobieta ma szansę
dowiedzieć się, kim jest naprawdę i poznać historię swojej
rodziny.
Autorka
na szczęście oszczędziła czytelnikom czarno-białych, papierowych
postaci. Jessie Sullivan popełnia błędy, przechodzi pewien kryzys
w życiu, ale też wiele się nauczy. Zrozumie na czym polega wina i
wybaczanie. Dowie się również, co jest dla niej najważniejsze. W
Opactwie
świętego grzechu
niezwykle interesujące są również postacie drugoplanowe. Zarówno
matka głównej bohaterki, jak i jej przyjaciółki intrygują i
wiele wnoszą do historii. Wprawdzie na początku napisałam, że w
tej książce Sue Monk Kidd problem rasizmu nie jest wyraźny, mimo
to pisarka wspomina choćby o kulturze Gullah, która jest
dziedzictwem afroamerykańskich potomków niewolników żyjących na
południowo-wschodnim wybrzeżu USA. W powieści mowa też o różnych
typach miłości, ale uczucia są mocno związane z magiczną
scenerią wyspy. Przede wszystkim jednak jest to opowieść o
niezwykłych kobietach.
Najbardziej
ujmujące w tej powieści jest to, że autorka potrafi o rzeczach
banalnych mówić w sposób, który chwyta za serce i wcale banalne
się nie wydają.
Przecież
takich historii jest mnóstwo, ale napisać o miłości i zdradzie w
sposób niebanalny jest niezwykle trudno. Sue Monk Kidd się udało.
I choćby za ten zabieg warto zajrzeć do tej książki.
Polecam. 7/10. Do następnego. Bye.
Polecam. 7/10. Do następnego. Bye.
sobota, 26 listopada 2016
GENDER nie taki straszny, jakim się go maluje...
Dzień dobry. Witam Cię bardzo serdecznie. Dziś tak trochę oficjalnie. Dlaczego? Moja kobieca natura ma ochotę na kolejny feministyczny wywód. A zatem, przejdę do meritum, GENDER.
Pojęcie to stało się w naszym kraju takim słowem-wytrychem. Dla pewnej części społeczeństwa to po prostu uosobienie zła na świecie; feministki, lewacy, ateiści, geje i chuj wie co jeszcze. Może jednak warto wyjaśnić w ogóle, co ten wyraz oznacza. Tak naprawdę nie ma się czego bać. I to że zbitek słów: IDEOLOGIA GENDER: nie ma najmniejszego sensu.
Małe dzieci uczy się bardzo prostego, binarnego rozumowania płci. Jest chłopiec i dziewczynka. Koniec tematu. Serio? Jako dorośli ludzie powinniśmy jednak wiedzieć, że na szeroko pojętą płciowość składa się wiele czynników. Pierwszy z brzegu, orientacja seksualna.
Istnieją również elementy płciowości, które nie wynikają z aspektów biologicznych i psychologicznych, a społeczno-kulturowych. Gender jest właśnie tą płcią społeczno-kulturową. W naszym kraju kobiety mogą nosić sukienki i spódnice, a mężczyźni raczej nie, chyba że księża, i to nie wynika z naszej biologii [choć damskie nogi są zazwyczaj bardziej estetyczne i ładne od męskich], tak po prostu przyjęło się w naszej kulturze. A Arabowie i Hindusi noszą coś na wzór naszych tunik czy alb. Albo chociaż to, że chłopiec kojarzy się z niebieskim, klockami, piłką i samochodzikami, zaś dziewczynka z różem, laleczkami, kolorowankami i gotowaniem. To swoją drogą dość nowoczesna koncepcja. Przed 1940 róż był chłopięcym kolorem. Albo w krajach o innym wyznaniu, tj. muzułmańskich, kobiety noszą hidżab, a w niektórych bardziej radykalnych burki pełne, tzw. afgańskie. I to również nie wynika w naszej biologiczności. Dlaczego tak się dzieje? Bo wszystkie te rzeczy są elementem płciowości człowieka w danej kulturze, a jednocześnie wynikają wyłącznie z kontekstu społecznego i politycznego.
Słownik definiuje gender jako sumę cech osobowości, zachowań, stereotypów i ról płciowych, rozumianych w danym społeczeństwie jako kobiece i męskie. Światowa Organizacja Zdrowia [World Health Organization: WHO] uosabia gender jako stworzone przez społeczeństwo role, zachowania, aktywności i atrybuty, jakie dane społeczeństwo uznaje za odpowiednie dla mężczyzn i kobiet.
I... i tyle. Nic strasznego, nie? Wiesz, jak ktoś wychodzi na mównicę sejmową i stwierdza, że nie zgadza się na gender, to ma mniej więcej tyle sensu, jakoby stwierdzał, że nie zgadza się na płeć.
Poświęciłam chwilę na zastanowienie się, co mają na myśli ludzie używający tego paralogizmu: ideologia gender. Nie wiem, i chyba nie chcę wiedzieć. To, moim zdaniem, ma tyle sensu, co ideologia pogody. Płciowość, tak jak pogoda, po prostu istnieje i wszelkie przejawy sprzeciwu są niedorzeczne. Zauważyłam, że pada to z ust zazwyczaj osób skrajnie prawicowych, którzy są zamknięci na wszelkie zmiany wynikające z rozwojem społeczeństwa, są mało doinformowani i nieświadomi znaczenia frazesu gender. Przykre i trochę komiczne.
Różnice społeczne tego typu w kontekście płci po prostu nie istnieją. Podałam na nie wcześniej kilka przykładów opartych na obserwacji życia. Jak można nie zgadzać się z istnieniem płci? To jest absurdalne i lekko niepokojące.
OK, ale żebyś miał pełen obraz, w języku politycznym ma miejsce coś takiego jak GENDER MAINSTREAMING. To "strategia polityczna" na rzecz równego traktowania kobiet i mężczyzn. To działanie, które promuje to, aby prawo w danym społeczeństwie w tym samym stopniu traktowało nas bez względu na płeć, pomimo społecznych różnic, bo żadna z płci nie jest i nie powinna być lepsza od drugiej. Od 2008 roku jest ona oficjalnie częścią polityki społecznej UE.
Czyli polityk wychodzący na mównicę i ogłaszający walkę z gender, sprzeciwia się tym samym równemu traktowaniu kobiet i mężczyzn przez prawo i społeczeństwo, albo wyklucza istnieniu różnic społecznych pomiędzy kobietami i mężczyznami. Acha, tak czy siak, nie ma to sensu. Dlatego nie ma co się dziwić, kiedy osoba deklarująca takie zdanie nie jest brana na poważnie przez innych. Powinna być uznawana za ignoranta i idiotę. Niestety, czasami przyciąga do siebie zwolenników, takich samych ignorantów i kretynów. Nie bądźmy kretynami. Gender to nie jest lewacki wymysł. Tym apelem zakończę mój wywód.
Miłego weekendu. Do następnego razu. Buziaki. Bye.
niedziela, 20 listopada 2016
Czas się zmierzyć z "literaturą kobiecą".
Dziś w końcu zebrałam się w sobie i postanowiłam wrócić do tematu "literatury kobiecej", który poruszałam jakiś czas temu dość przypadkowo. Wtedy tylko liznęłam temat, ponieważ to nie był moment, aby o tym wtedy się rozwodzić. Jeśli już jakiś czas śledzisz to, co publikuję na swoim blogu, możesz podejrzewać, jakie mam zdanie w tej sprawie. Mimo to serdecznie zapraszam do dalszego czytania. Dzisiaj mam jednak potrzebę rozszerzyć tą kwestię. Ostrzegam, trochę się rozpiszę. I może to być trochę chaotyczne, bo wcześniej nie myślałam, jak to ubiorę w słowa.
Dla mnie "literatura kobieca" jest mitem wymyślonym tylko po to, aby udowodnić, że kobiety nie nadają się ani na rasowego pisarza ani odpowiedniego rozmówcę dla mężczyzny. Moim skromnym zdaniem, nie ma czegoś takiego. Po prostu coś takiego nie istnieje.
Owszem, można założyć, że rozmaite chick-lity są adresowane w głównej mierze do kobiet, ale to nie oznacza, że wyłącznie my po nie sięgamy na sklepowych półkach. Wiem, że w tym momencie wielu panów się mocno oburzy, ale wy również sięgacie po tego typu literaturę. I to zrozumiałe; jest ona lekka i przyjemna, głupkowata trochę, idealna na odpoczynek/wyjazd/urlop.
Ale nie to denerwuje mnie najbardziej. Do białej gorączki doprowadza mnie przekonanie, że wszystkie kobiety; bez wyjątku na wiek, hobby, wykształcenie i zawód; uwielbiają literaturę niskich lotów. Odnosząc się do mojego przykładu, ja oraz kobiety z mojego otoczenia niezupełnie gustujemy za tą literaturą, po prostu jej nie lubimy. Dlaczego? To proste, bo nudzą i cholernie męczą nas oklepane romanse pokroju Harlequinów, Stelle czy Sparksa. Wolimy się relaksować się przy Bukowskim, Remarque, Kunderze czy Pilchu. A przecież to "męska" tematyka.
Ponadto, nie od dziś wiadomo, że my, kobiety, statystycznie czytamy więcej niż panowie (przynajmniej ów zjawisko możemy szeroko zaobserwować w Polsce), stąd rzucanie pogardliwymi terminami w rodzaju "babskiej literatury", której żaden szanujący się facet nie ruszy, uważam za wyjątkowo nie fair zagranie ze strony panów.
Zaś czytanie tej lepszej literatury z podgatunku np. hardcorowego s-f, ma w jakiś sposób nobilitować kobiety, chociaż w 99% są to takie same gnioty, jak powieści dla niezaspokojonych erotycznie gospodyń domowych. Zresztą, nie powinno się oceniać czy powieść jest dobra po samym gatunku, na którego oparciu została napisana. Dużą rolę odgrywa również poprowadzona fabuła, zakończenie wątków, wielowymiarowość postaci, dialogi i opisy, forma, środki stylistyczne. Jeśli tej kwestii zabraknie/znaczącą będzie kuleć w powieści, nawet książki z gatunku dramatu psychologicznego, wojennego okaże się niepowodzeniem.
I czy ktoś nazwałby kryminały mianem "kobiecej literatury"? Tymczasem dużą grupę cenionych pisarzy lubujących się w tym gatunku stanową kobiety właśnie (Christie, Highsmith, Bonda, Lacberg, etc.). Również czytelniczek kryminałów jest większy odsetek niż czytelników.
Żyjemy w XXI wieku, kiedy to my, kobiety, przejęłyśmy prawie wszystkie atrybuty mężczyzny [tj. nosimy spodnie, mamy prawa wyborcze, pijemy i palimy, przeklinamy, prowadzimy auta, podróżujemy, interesujemy się technologią i przedmiotami ścisłymi, jesteśmy wykształcone, obejmujemy wysokie stanowiska, decydujemy się na brak rodziny...], ale nadal często odbiera się nam prawo czytania o ponurych zbrodniarzach, alkoholikach, gwałcicielach, chorych psychicznie wyrzutków. Możemy czytać tylko o kuchni, zajmowaniu się domem, kłopotach sercowych i rozterkach niedopieprzonych głupich kmiotek bez ambicji. Wielu mężczyzn nadal tak postrzega kobiety, ba, kobiety godzą się na to. Stąd "literaturą babską" nazywa się wyłącznie romanse. Przykre, ale mentalność ludzi trudno zmienić, a im bardziej świat idzie z postępem, tym mentalność głębiej się w ludziach osadza. Może to taka bańka, która ma za zadanie schronić się przez faktem, że kobiety są silniejsze i bardziej niezależne niż sto lat temu. Szkoda, że my, kobiety wiele na tym tracimy.
Osobiście, mam całkiem odmienne skojarzenia na hasło: literatura kobieca - literatura feministyczna/feminizująca. Od razu mam przez oczami realia pozytywizmu i dwudziestolecia międzywojennego, kiedy to walczono o równouprawnienie płci, kiedy to uświadamiano kobiety, że nie muszą swojego życia całkowicie podporządkowywać mężczyźnie i dzieciom; że mogą mieć swoje zdanie, że mogą decydować o losie swoim i państwa, w którym żyją, że mogą być wykształcone w równym stopniu jak ich mężowe, ojcowie czy bracia, że mogą pracować na tych samych stanowiskach co mężczyzna i dostawać za swoją pracę takie samo wynagrodzenie. Pokazywano, jak powinno wyglądać równe społeczeństwo, czym objawia się seksizm i jak go zwalczać. Tym jest dla mnie literatura kobieca. To pojęcie literatury kobiecej wpoiły mi mama i babcia. Literatura kobieca nie musi być pisana wyłącznie przez kobiety, i adresowana wyłącznie do kobiet. Ona porusza prawa kobiet i ich rolę w społeczeństwie, i wyczula na wszelkie jej łamania i nieścisłości. Wątek feminizmu zapewne kiedyś z przyjemnością poruszę, jednak teraz wrócę do meritum, bo znowu odbiegłam od tematu.
Niestety, termin "literatura kobieca" określa lekką lekturę; głównie obyczajową i romansową. Piszę "niestety", bo jak już można się domyślić, jestem kobietą, dla której ten stereotyp jest krzywdzący i obraźliwy, ponieważ sugeruje, że kobiety tylko taką literaturę preferują. Głupie książki dla głupich kobiet, jednym słowem.
Mam wielką ochotę zmierzyć się z tym irytującym mitem. Wiele osób literaturę kobiecą kojarzą jako literaturę pisaną dla kobiet przez kobiety, uwzględniającą kobiecą perspektywę, kobiece predyspozycje intelektualne, kobiecy pogląd na świat. To zupełnie inna narracja, wrażliwość i postrzeganie rzeczywistości, niż w literaturze pisanej przez mężczyzn. Tu rodzą się we mnie dwa pytania. Po pierwsze, czy facet nie może napisać dobrej książki dla kobiet? Przykład pierwszy z brzegu, Żona godna zaufania Roberta Gorlicka spokojnie może być zaliczona do książek "dla pań", a fakt, że jej autorem jest mężczyzna i powieść cieszyła się dobrą opinią krytyków, chyba obala w/w mit. Tak na marginesie, polecam.
Po drugie, nie do końca rozumiem sformułowania typu: "kobieca inteligencja", "kobiecy pogląd na świat". W tym momencie włącza się moja feministyczna natura, bo moim zdaniem płeć do inteligencji i poglądów ma nijak wspólnego. Ale może się mylę. Przecież niektórzy mężczyźni wiedzą lepiej co myślę i czuję, nieprawdaż?
A zatem - moim zdaniem - nie ma czegoś takiego jak "literatura kobieca". Mnie się to nie podoba. Literatura jest dobra bądź słaba. Co to znaczy kobieca? Pisana przez kobietę? Zawierająca treści typowo kobiece? Czy istnieje w ogóle termin jak typowa kobieta? Źle się kojarzy, bo z założenia ma dzielić według ustalonego, ale schematycznego podziału. Życie nie jest zero-jedynkowe, tylko czarne albo białe. Literatura męska - nie słyszałam. Literatura kocia - nie słyszałam. Literatura góralska - nie słyszałam. Dobra albo zła. Jest łatka, którą próbuje się przypiąć kilku gatunkom literackim z założenia uznawanym za gorszego sortu ( m.in.: romansom), a która często nie chce się przykleić.
Tą cierpko-gorzką puentą kończę mój wywód. Jeśli dotarłeś przez tą górę chaosu do końca, niezmiernie mnie to cieszy. Buziaki. Do następnego razu. Bye
"Dwie rzeczy są w życiu bardzo istotne:
dobre łóżko i wygodne buty. Człowiek
jest bowiem albo w łóżku, albo w butach."
- Marcel Achard -
( 1899 - 1974 )
poniedziałek, 14 listopada 2016
Życie bez Ciebie... Jeśli zapomnę o Tobie, stanę się kimś innym. Rozdział 10.
Dziadek siedzi na
brzegu łóżka i głaszcze ją po włosach. Jego ręce pachną farbą
i drewnem.
Opowiedz mi coś na
dobranoc, dziadku.
Co to miałoby być?
Podchodzi do uchylonego okna i zamyka je.
Nie możesz tu
leżeć w takiej zimnicy. Będziesz chora. Kiedy się urodziłem,
ojciec był w kościele. Był środek lata, a ja byłem małym,
chudym dzieckiem, które urodziło się za wcześnie. Któż nie
chce na dwór, kiedy słońce płonie, mawiała matka. I pewnie, że
złapałem kolor na słońcu, złapałem. Byłem całkiem żółty,
położna stwierdziła, że nic ze mnie nie będzie i lepiej, aby już
za wczasu po klera polecieć. Matka jednak swoje wiedziała, nadzieje
we mnie pokładała. Wzięła mnie w objęcia i wyszła do ogrodu, by
oddać mnie pod opiekę Bogu. Usiadła na trawie, trzymała mnie w
chuście, aż słońce zaszło i zabrało z sobą żółć.
I jakiego koloru
byłeś?
Różowego,
odpowiada i śmieje się. Matka płakała ze szczęścia, kiedy
ojciec wrócił z kościoła i powiedziała, że syn będzie nazywał
się Franciszek Józef, bo był wierny życiu, gdy wystawiono go na
próbę, a życie jest darem Boga dla ludzi. On słuchał, niczego
nie rozumiejąc, tylko powiedział: Wiedziałem Boże, że nas nie
opuścisz!
Co on miał na
myśli, dziadku?
To, że nowe życie
trzyma się w tajemnicy, zapieczętowane i chronione aż po kres
czasu, dopóki Bóg nie zdecyduje, jaki jest pisany mu los. Mi było
pisane żyć, mimo że byłem wcześniakiem i nikt nie dawał mi
szans.
A ja, skąd mam
wiedzieć, co mi jest pisane?
Przyjdzie
odpowiedni moment, otworzy ci się umysł i odnajdziesz swoją drogę
w tym świecie.
Jesteś tego pewny,
dziadku?
Tak, Ptaszynko. I
wiem, że będzie to piękny los.
A
zawsze myślałam, że twoje imię nadano na cześć Franza Josepha
Haydna.
On także miał
duży wkład w moje imię, Wielbłądko.
Nie uważasz, że
bardziej pasowałoby nadać ci imię ku pamięci Kraszewskiego?
Nie
bądź taka mądra, Wielbłądko. Pora
spać. Jest już późno, a jutro do szkoły.
Dobranoc, dziadku.
Kocham cię.
Ja ciebie bardziej,
Wielbłądziątko. Ja ciebie bardziej...
środa, 9 listopada 2016
Krytycznym okiem na... "Sekretne życie pszczół" Sue Monk Kidd
Witaj.
Dziś, znowu, na tapetę wezmę powieść pani Kidd. Teoretycznie nie
gustuję w powieściach "typowo dla kobiet", ale
jednocześnie nazwaniem twórczości Sue Monk Kidd zwykłymi
powiastkami dla kobiet jest nazbyt przesadzone i obraźliwe. Dlaczego
tak uważam? Z literaturą kobiecą mamy jednoznaczne, stereotypowe
wyobrażenie; literatura
lekka, mało ambitna,
nie
wymagająca wysiłku intelektualnego. Poza tym jest w ów określeniu
coś dyskredytującego kobietę jako potencjalnego odbiorcę
literatury bardziej wyższych lotów, tylko i wyłącznie z faktu, że
jest kobietą, a to mi się nie podoba. Bo w "literatura męska"
to Hemingway, Remarque, May i Bukowski, a więc znów wychodzi na to,
że baby do garów, i ewentualnie, ckliwych i głupkowatych,
oklepanych romansideł. Powieści Kidd są dużo głębsze, dotykają
poważnego problemu jakim jest rasizm, który z upływem lat i
rozwojem technologii nadal istnieje, choć może w innej formie. Niby
taka głupa kmiotka a potrafi wybić się poza stereotyp babskich
powieści wzruszającą fabułą, "męską" tematyką i
skomplikowanym, wielowarstwowym portretem psychologicznym.
Na
temat „literatury kobiecej” na pewno kiedyś coś napiszę, ale
teraz, aby nie przedłużać, wrócę do sedna. Czarne
skrzydła
rozbudziły mój apetyt na kolejne powieści Sue Monk Kidd i
postanowiłam zapoznać się z jej chyba najsłynniejszą powieścią,
będącą jednocześnie debiutem autorki – Sekretnym
życiem pszczół.
Chronologicznie jest to książka starsza od Czarnych
skrzydeł
o trzynaście lat i wspominam o tym nie bez powodu. Porównując
najstarszą i najmłodszą powieść, możemy przekonać się, jak na
przestrzeni lat rozwinął się warsztat Kidd, jak niegdyś i obecnie
kreuje historie, wykorzystując do tego podobne motywy. Porównanie
uwypukla również niedociągnięcia obecne w Sekretnym
życiu pszczół,
jednak w ogólnym rozrachunku jest to debiut, który ja nazywam
dobrym.
Karolina
Południowa, 1964 rok. Segregacja rasowa nadal kwitnie, pomimo
wprowadzenia pierwszych praw dla czarnoskórych obywateli. Rasiści
nie zamierzają godzić się z żadnym przejawem równości, prawo
jest dla nich wyłącznie zapisem na papierze. Gdy wolność zderza
się z głęboko zakorzenionym uprzedzeniem, rodzą się nowe
konflikty.
Zmiany
nie omijają domu Owensów, w którym mieszka nastoletnia Lily,
półsierota. Gnębiona wspomnieniem utraty matki, ofiara własnego
ojca może polegać tylko na jednej osobie – czarnoskórej
opiekunce, Rosaleen. Gdy agresja w domu i poza nim zaczyna zagrażać
życiu kobiety i dziewczynki, splot wydarzeń wymusza na nich
desperacki krok. Korzystając z jedynej wskazówki ukrytej wśród
rzeczy zmarłej matki, Lily ucieka do Tiburon, gdzie na uboczu mieści
się pasieka Czarnej Madonny prowadzona przez siostry Boatwright. Dom
pełen kobiet staje się schronieniem, jednak przed przeszłością i
obecnymi zmianami nie da się uciec. W pasiece krzyżuje się wiele
sekretnych żyć… Czy z czasem ujawniane tajemnice zaleczą rany,
czy może rozdrapią je na nowo?
Sekretne
życie pszczół
to przede wszystkim powieść o dojrzewaniu, wybaczeniu i wierze. W
centrum wydarzeń znajduje się Lily, a inni ludzie i związane z
nimi wydarzenia stają się kolejnymi etapami w jej dorastaniu.
Gorycz samotności, odrzucenia, niekochania zostaje podwójnie
osłodzona podczas pobytu w pasiece. Siostry Boatwright i ich krewni,
choć sami doświadczani przez los, ofiarują nastolatce coś, czego
wcześniej nie znała; dla Lily dołączenie do grupy prześladowanych
osób stało się źródłem siły. Umniejszani, tępieni wcale nie
są tymi słabszymi i mają w sobie więcej godności niż ich
wywyższający się prześladowcy. Zetknięcie tych dwóch
teoretycznie odmiennych światów pozwoliło Kidd na udowodnienie, że
cierpienie nie zna granic, podziałów i nie zwraca uwagi na kolor
skóry. Biała dziewczynka zmaga się z krzywdą tak samo, jak jej
czarnoskóry rówieśnik. Czują i cierpią tak samo, los była dobry
i niełaskawy po równo, a jednak, z jakiegoś powodu – jedno z
nich zostało uznane za gorsze od drugiego. Sztucznie narzucone
wartościowanie rozpada się, gdy uczucia zyskują na sile.
Po
lekturze Sekretnego
życia pszczół i
Czarnych
skrzydeł
można zauważyć, że powieści korespondują ze sobą, nawiązując
do ustalonej grupy symboli i wątków, o czym wspomniałam już
wcześniej. Przede wszystkim podkreślono wartość opowieści oraz
związanych z nimi przedmiotów, przekazywanych z pokolenia na
pokolenie. One stają się wsparciem dla bohaterów, którzy
powierzają im wszelkie nadzieje, smutki i radości. Pamięć i
nadzieja na przyszłość stają się źródłem siły dla tych,
których głos miał być zduszony. To prowadzi nas do kolejnego
punktu - w przypadku obydwu powieści wiodącym wątkiem jest
zagadnienie rasizmu i walki o wolność. W „Czarnych skrzydłach”
ukazano zalążek walki o prawa, tymczasem w Sekretnym
życiu pszczół
przyglądamy się niełatwym przemianom społecznym, gdy zdobycie
praw okazuje się być początkiem jeszcze trudniejszej drogi. Kidd
ubiera dziejowe zmiany w opowieści, pozwala im się przyjrzeć z
perspektywy zwykłych ludzi, którzy często stoją na uboczu nim
przyjdą do nich polityczne zawirowania. Bohaterki stworzone przez
Kidd dorastają w świecie pełnym podziałów i nienawiści. W
przypadku historii Lily, autorka zbyt często jedynie sygnalizuje
problem, a za mało się w niego zagłębia. Miód, który wypełnia
powieść, oblepia i wygłusza zło; widzimy je za „miodową
osłoną”, bo pasieka miejscami sprawia wrażenie całkowicie
oderwanej od świata. W Czarnych
skrzydłach
dobitniej pokazywano niesprawiedliwość i okrucieństwo, aż
czytelnikowi włos się jeżył na głowie. Myślę, że przy całej
uwadze poświęconej sytuacji Lily, pisarka trochę zaniedbała
problemy, z którymi zmagali się czarnoskórzy bohaterowie. Wybrała
drogę na skróty, zamieniając problem w kilka scen–symboli, co
jest łatwiejszym rozwiązaniem niż równomiernie wplecenie wątku w
całą akcję. To chyba największe potknięcie tego debiutu. Jednak
mimo tej słodkości, mimo tego ciepła, nie jest to powieść
beztroska. Mając w pamięci burzliwe czasy, cały czas czułam
niepokój, obawiałam się tego, co może nadejść. Skoro jako
czytelniczka byłam niespokojna, to nawet nie mieści mi się w
głowie, jak czuli się ludzie, którzy musieli tak żyć. Sama ta
myśl jest wstrząsająca. Dlatego warto przeczytać obydwie
powieści, nienależące co prawda do żadnej wspólnej serii, ale
poruszające podobne problemy, poddane działaniu czasu.
Sekretne
życie pszczół
odłożę na półkę obok Czarnych
skrzydeł
pióra tej samej pisarki oraz Służących
autorstwa Kathryn Stockett, ponieważ są to powieści, które
pięknie przedstawiają przyjaźń i międzyludzkie więzi silniejsze
niż uprzedzenia i podziały. Teraz z pewnością sięgnę po
ekranizację powieści, by jeszcze raz wrócić na pasiekę sióstr
Boatwright. Sekretne
życie pszczół
to powieść ogrzana słońcem, w której dobroć ludzi potrafi
uleczyć krzywdę zadaną przez innych, a człowieczeństwo - nie
kolor skóry, jest najważniejszą wartością. Debiut Sue Monk Kidd
warto mieć na uwadze.
6/10. Polecam. Nie tylko kobietom. Do następnego razu. Bye.
poniedziałek, 7 listopada 2016
Życie bez Ciebie... Jeśli o Tobie zapomnę, stanę się kimś innym. Rozdział 9.
Jest chora. Jak
zawsze, kiedy ma ferie, zamiast bawić się na śniegu, ona leży z
gorączką w łóżku. Jest zmęczona, walczy ze snem, ale powieki ma
tak niemiłosiernie ciężkie, że poddaje się i odpływa...
Wdrapuje się na
ogrodzenie, wkłada stopy między szczeble i pochyla się nad łąką.
Wyobraża sobie, jak koń dziadka podchodzi do niej kołyszącymi
krokami. Wielki i czarny. Wysuwa łeb do przodu, a ona głaszcze go
po prążku na pysku. Podciąga się na grzywie, siedzi tak
rozkraczona, że już bardziej nie można, koń zazwyczaj ciągnie
dziadkowi kłody w lesie, ona jest tylko wątlutką brzózką.
Jest chora, drogi
zasypane, więc koń ma galopować z nią przez las do miasta do
lekarza. Galopują, koń kaleczy się o gałęzie, na brzuchu robią
mu się krwawiące rany. Leży blada i umierająca na grzbiecie,
wkłada ręce pod czarną grzywę, żeby choć trochę się ogrzać...
Osuwa się na zimne
kafelki w łazience, a czyjeś wielkie i ciepłe ręce unoszą ją
tak, jakby ważyła tyle, co piórko. Przemierzają z nią korytarz,
słyszy skrzypienie drewnianych płytek w holu, słyszy zgrzyt
otwieranych drzwi i ręce kładą jej ciało delikatnie w ciepłej
pościeli, a kiedy krzyczy, podają jej na łyżeczce ciemnobrązowe
lekarstwo. Ma jasnoniebieski, wełniany koc, którym jest tak
szczelnie okryta, że widać tylko rudawą czuprynę. Pod głową ma
podgrzewaną poduszkę, a do piersi przytula starego misia, Pana
Nelsona, który odpędza od niej koszmary...
Na zewnątrz koń
upada, jest zima, więc krew farbuje śnieg na czarno. Otwiera oczy i
patrzy w dal na pustą łąkę. Koń zdechł ze starości. Nie było
to dramatyczne. Babcia czuwała przy starym Milicano, gdy przyszedł
rzeźnik. Dziewczynka była wtedy maleńka. Dziadek opowiadał o tym
później, że stał nad wodą, nie chciał słyszeć strzału,
rżenia, stukotu kopyt...
Teraz, podczas
gorączkowych majaków, wraca pamięcią do najwcześniejszych lat
swojego dzieciństwa. Kiedy ona odpływa w najdalsze zakątki swoich
wspomnień, nie jest świadoma ani obecności dziadka, ani tego, że
ciągle trzyma ją za rękę i śpiewa jej kołysanki, a wilgotną
ściereczką wyciera pot z jej czoła...
niedziela, 6 listopada 2016
Krytycznym okiem na... "Czarne skrzydła" Sue Monk Kidd
Dzisiaj chcę się z tobą podzielić moim odkryciem
literackim, a mianowicie, sympatyczną,wrażliwą, poruszającą
temat rasizmu amerykanki Sue Monk Kidd i jej najnowszej powieści pt.
Czarne skrzydła.
Na swoim kącie ma jeszcze kilka książek, po które na pewno w
najbliższym czasie sięgnę i postaram się coś o nich powiedzieć.
Na dzień dzisiejszy jestem tą panią mile zaskoczona i oczarowana.
A to już duży plus. Ale nie przeciągając struny, zaczynajmy.
Gdyby
ktoś zapytał was, co wiecie na temat życia i osiągnięć sióstr
Sary i Angeliny ,,Niny” Grimké, jaka byłaby wasza odpowiedź? Ja,
do czasu lektury Czarnych
skrzydeł,
odpowiedziałabym, że nigdy o nich nie słyszałam. Nie przyznaję
się z dumą do tej niewiedzy, ale wydaje mi się, że takich osób
jak ja jest o wiele więcej. Teraz, gdy poznałam już Czarne
skrzydła,
cieszę się, że Sue Monk Kidd zdecydowała się napisać o tych
niezwykłych kobietach i o tym, czego dokonały, zostawiając w
historii swój ważny ślad.
Składające
się z sześciu części Czarne
skrzydła obejmują
trzydzieści pięć lat z życia Sary, jej siostry Niny i Szelmy –
niewolnicy. Na kartach powieści obserwujemy ich dorastanie oraz dwie
strony codzienności: pochodzących z wyższych sfer córek
plantatora, których jedynym zadaniem jest ,,bywać” na salonach,
jak damom przystało oraz pełna strachu, cierpienia i kradzionych
chwil spokoju rzeczywistość niewolnic. Jest też styk tych dwóch
codzienności – niezgoda na takie życie i pragnienie wolności,
które prowadzi bohaterki jedną ścieżką.
Rozdziały z perspektywy Szelmy budzą najwięcej skrajnych emocji. W jednej chwili jest się zauroczonym przez opowieści snute przez matkę Szelmy, Charlotte, a w drugiej przeszywa czytelnika ból, a włosy stają dęba. Gdy czytałam o karach wymierzanych niewolnikom, czułam, jakby ktoś nakłuwał mnie lodowato zimnym szpikulcem. To groza, obezwładniająca groza, którą potęguje fakt, że te tortury to nie wymysł autorki, tylko prawda. Rozdziały Sary, która dzieli się swoim głosem z Niną, może nie kryją w sobie tyle cierpienia, ale nie brak im goryczy i smutku. Okradziona z marzeń dziewczyna nie widzi dla siebie drogi w życiu. Do czasu.
Kiełkujący na przestrzeni lat bunt rozkwita w pełni za sprawą młodszej siostry – Niny, która podziela przekonania Sary i odważnie o nich mówi, nie licząc się z ceną, jaką przyjdzie jej za to zapłacić. Pisarka za sprawą swojej wyobraźni ponownie powołała do życia siostry Grimké i wydaje mi się, że bardzo dobrze się w tym spisała. Ponoć Sara i Nina były jak ogień i woda, i to widać w tej historii. Sara przez dość długi czas jest cicha i wycofana, z jednej strony chce odnaleźć swoją drogę w życiu, jednak wie, że jedyna droga, którą chce podążyć to ta, którą nikt jeszcze nie odważył się iść. Uparta i przekorna Nina jest skrzydłem, które podtrzymuje starszą siostrę. Ich pełna szczegółów opowieść odzwierciedla ówczesne życie w Karolinie Południowej.
Rozdziały z perspektywy Szelmy budzą najwięcej skrajnych emocji. W jednej chwili jest się zauroczonym przez opowieści snute przez matkę Szelmy, Charlotte, a w drugiej przeszywa czytelnika ból, a włosy stają dęba. Gdy czytałam o karach wymierzanych niewolnikom, czułam, jakby ktoś nakłuwał mnie lodowato zimnym szpikulcem. To groza, obezwładniająca groza, którą potęguje fakt, że te tortury to nie wymysł autorki, tylko prawda. Rozdziały Sary, która dzieli się swoim głosem z Niną, może nie kryją w sobie tyle cierpienia, ale nie brak im goryczy i smutku. Okradziona z marzeń dziewczyna nie widzi dla siebie drogi w życiu. Do czasu.
Kiełkujący na przestrzeni lat bunt rozkwita w pełni za sprawą młodszej siostry – Niny, która podziela przekonania Sary i odważnie o nich mówi, nie licząc się z ceną, jaką przyjdzie jej za to zapłacić. Pisarka za sprawą swojej wyobraźni ponownie powołała do życia siostry Grimké i wydaje mi się, że bardzo dobrze się w tym spisała. Ponoć Sara i Nina były jak ogień i woda, i to widać w tej historii. Sara przez dość długi czas jest cicha i wycofana, z jednej strony chce odnaleźć swoją drogę w życiu, jednak wie, że jedyna droga, którą chce podążyć to ta, którą nikt jeszcze nie odważył się iść. Uparta i przekorna Nina jest skrzydłem, które podtrzymuje starszą siostrę. Ich pełna szczegółów opowieść odzwierciedla ówczesne życie w Karolinie Południowej.
Kidd
splotła ze sobą dwa różne zagadnienia: dojrzewanie i
niewolnictwo, oddając głos dziewczynkom, które później stają
się kobietami. Rozpoczęcie historii od dzieciństwa pani oraz
niewolnicy uświadamia, że to właśnie dziecko, które nie rozumie
konwenansów i uprzedzeń, stawia wszystkich na równi, bez względu
na kolor skóry. Dopiero dorośli próbują wsączyć mu do umysłu
,,prawidłowe” i ,,porządne” postrzeganie świata, w którym
biały pan posiada czarnego niewolnika. Sara nie rozumie, jak można
,,posiadać” drugiego człowieka – dla jedenastolatki to
niemoralne i nienaturalne, z kolei dziesięcioletnia Szelma buntuje
się przeciwko byciu podczłowiekiem i krępowaniu jej wolnej woli.
Dla dziewczynek to równość i wolność jest stanem naturalnym i
oczywistym. Później, gdy dziewczynki stają się młodymi
kobietami, dorośli próbują nałożyć na ich świat kolejne zakazy
i nakazy. Do niektórych okrucieństwo przychodzi z wiekiem, inni z
kolei nie chcą się mu poddać, co widać doskonale na przykładzie
Sary i jej młodszej siostry Niny. Intrygujące jest to, że mimo
życia w takim otoczeniu, bohaterki nie zatraciły współczucia i
nie dały na siebie wpłynąć. Wręcz przeciwnie – to rozpaliło w
nich potrzebę walki.
Skupienie
się na kobiecie jako bohaterce powieści pozwoliło również na
przedstawienie początków emancypacji kobiet. Sara i Nina walczyły
nie tylko o wyzwolenie niewolników, ale i o prawo kobiet do głosu.
Ze względu na swoją płeć i przekonania były więc podwójnie
potępiane. Wyobraźcie sobie, ile musiały mieć samozaparcia,
odwagi i wiary w swoje działania, gdy przeciwko nim była rodzina,
znajomi, całe miasto, prawo i nawet Kościół, który ówcześnie
cytował ustęp z Biblii, jego zdaniem popierający niewolnictwo.
Abolicjoniści byli atakowani nie tylko słownie, a strach o życie
nie był fikcją – siostry Grimké w imię swoich przekonań
stawiały więc na szali własne zdrowie i życie.
W
odautorskim rozdziale na końcu książki, Sue Monk Kidd pisze o tym,
skąd wziął się pomysł na powieść oraz jak natrafiła ona na
ślad sióstr Grimké. Ja w tym rozdziale szczególnie cenię sobie
to, że pisarka wyjaśniła, w jaki sposób splotła fikcję z
faktami historycznymi, szczegółowo wskazując zmiany oraz różnice
i uzupełniając je o prawdziwe wydarzenia. Wspomina również o
dalszych losach sióstr oraz ich wpływ na walkę o prawa kobiet i
niewolników.
Niebanalna
rolę w powieści odgrywają kapy, które Charlotte i Szelma tworzą
ze skrawków materiału. Naszywając odpowiednie symbole opowiadają
one historie z życia oraz ludowe opowieści, kryjąc pomiędzy
szwami swoje nadzieje, smutki i marzenia. Sue Monk Kidd w Czarnych
skrzydłach stworzyła
taką samą kapę, nicią wyobraźni zszywając historię z fikcją,
przedstawiając barwne życie sióstr Grimké i Hetty ,,Szelmy” –
kobiet, które w świecie pełnym podziałów były gotowe, by podać
rękę drugiemu człowiekowi. W trakcie pracy nad powieścią autorkę
inspirowały słowa profesora Juliusa Lestera: ,,Historia to nie
tylko ciąg faktów i zdarzeń. Historia to również ból w sercu. A
my powtarzamy ją raz za razem, aż w końcu cudzy ból stanie się
naszym własnym. Czarne
skrzydła to
właśnie taki ból w sercu, który powstał na trudnej drodze do
wolności.
Niesamowita
powieść. Polecam uczciwie. Trochę zaniedbałam tę serię, ale w
najbliższym czasie ulegnie to drastycznej zmianie. 8/10. Do
następnego razu. Bye.
wtorek, 1 listopada 2016
Życie bez Ciebie... Jeśli o Tobie zapomnę, stanę się kimś innym. Rozdział 8.
Opuszczają na
moment swój leśny zakątek. Jadą ulicą przez miasto
przypominające o tej porze roku akwarele jakiegoś ponurego artysty,
używającego tylko brązu, brudnej bieli i szarości, rozpływające
się przed ich oczami w nicość. Zawsze kochała Gwiazdkę, ale
tegoroczne Święta... Kolejne święta bez babci, rodziców. Boi
się... Odwiedzili centrum handlowe i kupili prezenty, w sklepiku
znajomych zaopatrzyli się w jedzenie. Została tylko choinka. Chce
puścić płytę, by posłuchać kantaty Bacha Ich
hatte viel Bekummernis, bo mieli
w tej chwili więcej trosk, niż byliby w stanie udźwignąć. Znów
jednak włączyła się samowolnie lokalna stacja radiowa i zamiast
Barbary Schlick ten sam kobiecy głos, co wcześniej, zajazgotał w
tak wysokich tonach, że aż oboje się skulili: „szczekrwiawią
się rozrywa zezwierzęcić tych świętych co groby wieszy chcą
bezczcizbezcześcić”. Radio nie chciało się wyłączyć i
jak oszalałe migało na czerwono. „Mięsoświętychżrećkości
lub kołka jęk bruczyć. Wżydyparszćobrzydłe i wszystkie
wyrzucić!”. Miała wrażenie, że gdzieś już słyszała ten
irytujący i jednocześnie budzący współczucie głos. Nie mogła
go znieść, czuła się, jakby ktoś wdarł się na siedzenie z
tyłu, unieruchomił jej głowę w uścisku i jazgotał wprost do
ucha. Dziadek chyba też czuł się podobnie, bo pod wpływem impulsu
zatrzymał się na poboczu pod bezlistnym kasztanowcem i wysiadł z
samochodu. Widzi przez zaparowaną szybę sylwetkę dziadka, która
zsunęła się na pobocze, opierając się plecami o bok starego
volvo, z głową schowaną między kolanami. Przygląda mu się
uważnie, ale ulewa rozmazuje widok za szybą. Nie jest pewna czy
dobrze widzi, ale chyba płacze. Dziadek płacze....
Minuta. Dwie. Pięć.
Jazgot dawno ustał i w samochodzie zapanowała cisza. Boi się o
dziadka, nigdy nie widziała go tak załamanego, ale nie wyjdzie na
zewnątrz. Wie, że gdyby to zrobiła i stanęła by przy nim, on
jeszcze bardziej by się rozsypał.
Minęły kolejne
minuty. Deszcz zmniejsza się. Dziadek podnosi się, dochodzi do
wejścia do auta, bierze głęboki wdech i szybko wsiada na miejsce
za kierownicą. Patrzy na niego przestraszona. Wyciąga ręcznik ze
schowka obok siebie, przybliża się do fotela kierowcy, opatula
ręcznikiem dziadkowe ramiona, gładzi go drobną rączką po
lodowanym, mokrym policzku i wtula się do przemoczonej piersi
mężczyzny. On przytula ją jeszcze mocniej, całuje w czubek głowy
i wtula starą twarz w jej rdzawobrązowe włosy. Zaciąga się
zapachem ziołowego szamponu i lawendowego żelu, którym pachnie
dziewczynka.
Przepraszam,
Wielbłądko. Ja... ja czasami po prostu nie daje sobie z tym
wszystkim rady. Ta piosenka... babcia ją śpiewała kiedy ją
poznałem. Miała na sobie kolorową sukienkę, pełno koralików i
wianek kwiatków w rudych włosach.
Brakuje ci jej,
prawda?
Jak cholera,
Ptaszyno. Jak cholera...
Życie bez Ciebie... Jeśli o Tobie zapomnę, stanę się kimś innym. Rozdział 7.
Szare popołudnie.
Wyprawa po drewno na zimowe zapasy. Stoją z rękami podpartymi na
biodrach i wdychają jesienny zapach lasu. To niewielkie karczowisko,
a dziadek wymyślił imię dla każdego pnia.
Jesteśmy dwoma
samolotami, mówi ona.
Dwa samoloty, które
nie potrafią wystartować, zostawiając w tyle wszystkie żale,
śmieje się gorzko w odpowiedzi.
Machają rękami, a
gdy wiatr dostaje się pod deszczowe peleryny prawie wydaje im się,
że lecą.
Mamy problem z
silnikami, mówi ona.
Dziadek kaszle jak
motor i próbuje zastartować, brrm, brrm.
Nie tak, strofuje
ona, o tak: trrm, trrm, trrm, ekhm, ekhm.
No właśnie, trrm,
trrm, trrm, ekhm, ekhm.
Łiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii.
Ona leci slalomem
między Hanią, Józiem, Antkiem i Manią.
Dziadek jest zaraz
za nią, złapie ją.
Rzuca się na ziemie
za brzozą, nazwaną Liz i czuje miękki, zielony mech na policzku.
Tu nie możesz mnie
złapać! Zamaskowałam się w ściółce! krzyczy.
On mówi
metalicznym głosem: lądowanie awaryjne między Malaki i Sakarji,
wróg chowa się w zaroślach. Lądowanie awaryjne między Malaki i
Sakarji, mały samolot zwiadowczy zniknął nam z widoku, znów jej
się udało.
Skaleczyłam się,
żądam opieki lekarskiej.
Oto helikopter
ratunkowy. Nadchodzę wielkimi krokami. Gdzie się zraniłaś,
Ptaszyno?
Na nodze mam wielką
krwawiącą ranę, a nie mamy żadnych bandaży.
Musisz podciągnąć
nogawkę. Czy Kapitan Wielbłądziątko zniesie ten tropikalny upał.
Zniosę wszystko,
odpowiada.
On urywa kawałek
zielonego mchu, podciąga nogawkę jej ogrodniczek i przyciska mech
do niewidzialnej rany.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Kącik Czarownicy: Magia Świec
Magiczne działanie świec. Jaki kolor odpowiada jakiej intencji? Menu Produkty Wróć Kamienie naturalne i szlachetne Wróć Kamienie szlifowane ...

-
Dziś podzielę się z tobą moim nowym odkryciem. Trochę wstyd, że dopiero teraz sięgnęłam po twórczość tego Barcelońskiego pisarza, ale to ...
-
W dniu 30 listopada obchodzimy Andrzejki. Czy wiesz skąd wywodzi się zwyczaj wróżenia i zabawy w tym dniu? Dlaczego Andrzejkowe wr...