niedziela, 20 listopada 2016

Czas się zmierzyć z "literaturą kobiecą".

Dziś w końcu zebrałam się w sobie i postanowiłam wrócić do tematu "literatury kobiecej", który poruszałam jakiś czas temu dość przypadkowo. Wtedy tylko liznęłam temat, ponieważ to nie był moment, aby o tym wtedy się rozwodzić. Jeśli już jakiś czas śledzisz to, co publikuję na swoim blogu, możesz podejrzewać, jakie mam zdanie w tej sprawie. Mimo to serdecznie zapraszam do dalszego czytania. Dzisiaj mam jednak potrzebę rozszerzyć tą kwestię. Ostrzegam, trochę się rozpiszę. I może to być trochę chaotyczne, bo wcześniej nie myślałam, jak to ubiorę w słowa. 

Dla mnie "literatura kobieca" jest mitem wymyślonym tylko po to, aby udowodnić, że kobiety nie nadają się ani na rasowego pisarza ani odpowiedniego rozmówcę dla mężczyzny. Moim skromnym zdaniem, nie ma czegoś takiego. Po prostu coś takiego nie istnieje.


Owszem, można założyć, że rozmaite chick-lity są adresowane w głównej mierze do kobiet, ale to nie oznacza, że wyłącznie my po nie sięgamy na sklepowych półkach. Wiem, że w tym momencie wielu panów się mocno oburzy, ale wy również sięgacie po tego typu literaturę. I to zrozumiałe; jest ona lekka i przyjemna, głupkowata trochę, idealna na odpoczynek/wyjazd/urlop. 

Ale nie to denerwuje mnie najbardziej. Do białej gorączki doprowadza mnie przekonanie, że wszystkie kobiety; bez wyjątku na wiek, hobby, wykształcenie i zawód; uwielbiają literaturę niskich lotów. Odnosząc się do mojego przykładu, ja oraz kobiety z mojego otoczenia niezupełnie gustujemy za tą literaturą, po prostu jej nie lubimy. Dlaczego? To proste, bo nudzą i cholernie męczą nas oklepane romanse pokroju Harlequinów, Stelle czy Sparksa. Wolimy się relaksować się przy Bukowskim, Remarque, Kunderze czy Pilchu. A przecież to "męska" tematyka.

Ponadto, nie od dziś wiadomo, że my, kobiety, statystycznie czytamy więcej niż panowie (przynajmniej ów zjawisko możemy szeroko zaobserwować w Polsce), stąd rzucanie pogardliwymi terminami w rodzaju "babskiej literatury", której żaden szanujący się facet nie ruszy, uważam za wyjątkowo nie fair zagranie ze strony panów.

Zaś czytanie tej lepszej literatury z podgatunku np. hardcorowego s-f, ma w jakiś sposób nobilitować kobiety, chociaż w 99% są to takie same gnioty, jak powieści dla niezaspokojonych erotycznie gospodyń domowych. Zresztą, nie powinno się oceniać czy powieść jest dobra po samym gatunku, na którego oparciu została napisana. Dużą rolę odgrywa również poprowadzona fabuła, zakończenie wątków, wielowymiarowość postaci, dialogi i opisy, forma, środki stylistyczne. Jeśli tej kwestii zabraknie/znaczącą będzie kuleć w powieści, nawet książki z gatunku dramatu psychologicznego, wojennego okaże się niepowodzeniem. 

I czy ktoś nazwałby kryminały mianem "kobiecej literatury"? Tymczasem dużą grupę cenionych pisarzy lubujących się w tym gatunku stanową kobiety właśnie (Christie, Highsmith, Bonda, Lacberg, etc.). Również czytelniczek kryminałów jest większy odsetek niż czytelników.

Żyjemy w XXI wieku, kiedy to my, kobiety, przejęłyśmy prawie wszystkie atrybuty mężczyzny [tj. nosimy spodnie, mamy prawa wyborcze, pijemy i palimy, przeklinamy, prowadzimy auta, podróżujemy, interesujemy się technologią i przedmiotami ścisłymi, jesteśmy wykształcone, obejmujemy wysokie stanowiska, decydujemy się na brak rodziny...], ale nadal często odbiera się nam prawo czytania o ponurych zbrodniarzach, alkoholikach, gwałcicielach, chorych psychicznie wyrzutków. Możemy czytać tylko o kuchni, zajmowaniu się domem, kłopotach sercowych i rozterkach niedopieprzonych głupich kmiotek bez ambicji. Wielu mężczyzn nadal tak postrzega kobiety, ba, kobiety godzą się na to. Stąd "literaturą babską" nazywa się wyłącznie romanse. Przykre, ale mentalność ludzi trudno zmienić, a im bardziej świat idzie z postępem, tym mentalność głębiej się w ludziach osadza. Może to taka bańka, która ma za zadanie schronić się przez faktem, że kobiety są silniejsze i bardziej niezależne niż sto lat temu. Szkoda, że my, kobiety wiele na tym tracimy.

Osobiście, mam całkiem odmienne skojarzenia na hasło: literatura kobieca - literatura feministyczna/feminizująca. Od razu mam przez oczami realia pozytywizmu i dwudziestolecia międzywojennego, kiedy to walczono o równouprawnienie płci, kiedy to uświadamiano kobiety, że nie muszą swojego życia całkowicie podporządkowywać mężczyźnie i dzieciom; że mogą mieć swoje zdanie, że mogą decydować o losie swoim i państwa, w którym żyją, że mogą być wykształcone w równym stopniu jak ich mężowe, ojcowie czy bracia, że mogą pracować na tych samych stanowiskach co mężczyzna i dostawać za swoją pracę takie samo wynagrodzenie. Pokazywano, jak powinno wyglądać równe społeczeństwo, czym objawia się seksizm i jak go zwalczać. Tym jest dla mnie literatura kobieca. To pojęcie literatury kobiecej wpoiły mi mama i babcia. Literatura kobieca nie musi być pisana wyłącznie przez kobiety, i adresowana wyłącznie do kobiet. Ona porusza prawa kobiet i ich rolę w społeczeństwie, i wyczula na wszelkie jej łamania i nieścisłości. Wątek feminizmu zapewne kiedyś z przyjemnością poruszę, jednak teraz wrócę do meritum, bo znowu odbiegłam od tematu. 

Niestety, termin "literatura kobieca" określa lekką lekturę; głównie obyczajową i romansową. Piszę "niestety", bo jak już można się domyślić, jestem kobietą, dla której ten stereotyp jest krzywdzący i obraźliwy, ponieważ sugeruje, że kobiety tylko taką literaturę preferują. Głupie książki dla głupich kobiet, jednym słowem.

Mam wielką ochotę zmierzyć się z tym irytującym mitem. Wiele osób literaturę kobiecą kojarzą jako literaturę pisaną dla kobiet przez kobiety, uwzględniającą kobiecą perspektywę, kobiece predyspozycje intelektualne, kobiecy pogląd na świat. To zupełnie inna narracja, wrażliwość i postrzeganie rzeczywistości, niż w literaturze pisanej przez mężczyzn. Tu rodzą się we mnie dwa pytania. Po pierwsze, czy facet nie może napisać dobrej książki dla kobiet? Przykład pierwszy z brzegu, Żona godna zaufania Roberta Gorlicka spokojnie może być zaliczona do książek "dla pań", a fakt, że jej autorem jest mężczyzna i powieść cieszyła się dobrą opinią krytyków, chyba obala w/w mit. Tak na marginesie, polecam.

Po drugie, nie do końca rozumiem sformułowania typu: "kobieca inteligencja", "kobiecy pogląd na świat". W tym momencie włącza się moja feministyczna natura, bo moim zdaniem płeć do inteligencji i poglądów ma nijak wspólnego. Ale może się mylę. Przecież niektórzy mężczyźni wiedzą lepiej co myślę i czuję, nieprawdaż?

A zatem - moim zdaniem - nie ma czegoś takiego jak "literatura kobieca". Mnie się to nie podoba. Literatura jest dobra bądź słaba. Co to znaczy kobieca? Pisana przez kobietę? Zawierająca treści typowo kobiece? Czy istnieje w ogóle termin jak typowa kobieta? Źle się kojarzy, bo z założenia ma dzielić według ustalonego, ale schematycznego podziału. Życie nie jest zero-jedynkowe, tylko czarne albo białe. Literatura męska - nie słyszałam. Literatura kocia - nie słyszałam. Literatura góralska - nie słyszałam. Dobra albo zła. Jest łatka, którą próbuje się przypiąć kilku gatunkom literackim z założenia uznawanym za gorszego sortu ( m.in.: romansom), a która często nie chce się przykleić.

Tą cierpko-gorzką puentą kończę mój wywód. Jeśli dotarłeś przez tą górę chaosu do końca, niezmiernie mnie to cieszy. Buziaki. Do następnego razu. Bye





"Dwie rzeczy są w życiu bardzo istotne:
dobre łóżko i wygodne buty. Człowiek 
jest bowiem albo w łóżku, albo w butach."
-   Marcel Achard   -      
( 1899 - 1974 )        
    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kącik Czarownicy: Magia Świec

Magiczne działanie świec. Jaki kolor odpowiada jakiej intencji? Menu Produkty Wróć Kamienie naturalne i szlachetne Wróć Kamienie szlifowane ...