Dziadek siedzi na
brzegu łóżka i głaszcze ją po włosach. Jego ręce pachną farbą
i drewnem.
Opowiedz mi coś na
dobranoc, dziadku.
Co to miałoby być?
Podchodzi do uchylonego okna i zamyka je.
Nie możesz tu
leżeć w takiej zimnicy. Będziesz chora. Kiedy się urodziłem,
ojciec był w kościele. Był środek lata, a ja byłem małym,
chudym dzieckiem, które urodziło się za wcześnie. Któż nie
chce na dwór, kiedy słońce płonie, mawiała matka. I pewnie, że
złapałem kolor na słońcu, złapałem. Byłem całkiem żółty,
położna stwierdziła, że nic ze mnie nie będzie i lepiej, aby już
za wczasu po klera polecieć. Matka jednak swoje wiedziała, nadzieje
we mnie pokładała. Wzięła mnie w objęcia i wyszła do ogrodu, by
oddać mnie pod opiekę Bogu. Usiadła na trawie, trzymała mnie w
chuście, aż słońce zaszło i zabrało z sobą żółć.
I jakiego koloru
byłeś?
Różowego,
odpowiada i śmieje się. Matka płakała ze szczęścia, kiedy
ojciec wrócił z kościoła i powiedziała, że syn będzie nazywał
się Franciszek Józef, bo był wierny życiu, gdy wystawiono go na
próbę, a życie jest darem Boga dla ludzi. On słuchał, niczego
nie rozumiejąc, tylko powiedział: Wiedziałem Boże, że nas nie
opuścisz!
Co on miał na
myśli, dziadku?
To, że nowe życie
trzyma się w tajemnicy, zapieczętowane i chronione aż po kres
czasu, dopóki Bóg nie zdecyduje, jaki jest pisany mu los. Mi było
pisane żyć, mimo że byłem wcześniakiem i nikt nie dawał mi
szans.
A ja, skąd mam
wiedzieć, co mi jest pisane?
Przyjdzie
odpowiedni moment, otworzy ci się umysł i odnajdziesz swoją drogę
w tym świecie.
Jesteś tego pewny,
dziadku?
Tak, Ptaszynko. I
wiem, że będzie to piękny los.
A
zawsze myślałam, że twoje imię nadano na cześć Franza Josepha
Haydna.
On także miał
duży wkład w moje imię, Wielbłądko.
Nie uważasz, że
bardziej pasowałoby nadać ci imię ku pamięci Kraszewskiego?
Nie
bądź taka mądra, Wielbłądko. Pora
spać. Jest już późno, a jutro do szkoły.
Dobranoc, dziadku.
Kocham cię.
Ja ciebie bardziej,
Wielbłądziątko. Ja ciebie bardziej...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz