piątek, 26 sierpnia 2016

Ryjem do przodu, czyli filozofia Ady

Kilka lat temu, niespodziewanie, straciłam bardzo bliską mi osobę. Wtedy mój świat zupełnie się zawalił, straciłam całą radość i wiarę; w siebie, w Boga, w ludzi, w świat. Moje życie naprawdę straciło jakąkolwiek wartość, stałam się taka pusta w środku, na każdym kroku czułam współczujące i obwiniające mnie spojrzenia. Aż sama zaczęłam wierzyć, że to moja wina, że on... nieważne. Nie mogę więcej powiedzieć. 


To, i jeszcze kilka innych momentów sprawiły, że zamknęłam się w sobie, stałam się wredną, narcystyczną, wyrachowaną suką i totalnie się pogubiłam. Maska, jaką przybrałam, bardzo zaczęła mnie uwierać, ale bałam się jej zdjąć - bałam się, że ktoś mnie polubi, stanie się dla mnie bliski a potem odejdzie i znów będę cierpieć. Wiem, to było mało racjonalne, ale w tym okresie mojego życia wszystko było irracjonalne.


Ale przecież już nie użalam się nad sobą, odzyskałam pewność siebie i wiarę, no i przede wszystkim pozbyłam się tej cholernej maski, a co za tym idzie, tego cholernego poczucia winy. I to nie jest tak, że zapomniałam, że rana znikła. Nie, po prostu zaczęłam walczyć... o siebie, wzięłam życie w swoje dłonie i staram się je na nowo posklejać. Ale nadal pamiętam, nadal tęsknię, rana jest, zabliźniona, ale jest. I teraz, z biegiem czasu, nie wyobrażam sobie, żebym tych blizn nie miała. Bo każda rzecz, która nam się przytrafia, pozwala nam poznać siebie, odkryć swoją misję na ziemi i stać się lepszym człowiekiem. Ja jeszcze bardziej doceniam życie i czas, jaki daje mi los. Zrozumiałam, że to moje życie i to ja muszę je przeżyć. I że nie warto przejmować się opinią innych, ani tracić życia na niepotrzebne zwady i szukanie dziury w całym; życie jest po prostu na to za krótkie. W każdej chwili może mnie tu nie być, dlatego staram się żyć dniem a nie go przeżywać.

 Wiem, że jeśli jesteś na dnie i czytasz ten post, to nie wierzysz w żadne moje słowo. I może nie uwierzysz, ale miałam tak samo. Załamałam się, straciłam chęci do życia, myślałam, że ten ból już nigdy się nie skończy. Ale wiesz co, wtedy, kiedy moje życie straciło sens, kiedy chciałam umrzeć i w ogóle miałam wszystko w dupie... poczułam, że chcę żyć, że mogę wszystko.

Duża w zasługa mojej babci. Pewnego dnia byłam na skraju wyczerpania, nie mogłam tego dłużej znieść. Zamknęłam się w pokoju, wyciągnęłam z szafy koc i zwinęłam się w nieszczęśliwego naleśnika na kanapie. Wróć: w chlipiącego, zasmarkanego, nieszczęśliwego naleśnika. Do pokoju weszła babcia.

- Aniele, pojebało cię do reszty? - spytała całkiem sensownie - przecież nie możesz zachowywać się jak idiotka, musisz być silna.
- Po co?
- Dla siebie, kretynko. Myślisz, że mi nie było ciężko?! Zostałam sama z dziewczynkami. Myślisz, że też nie chciałam się poddać?
- A chciałaś?
- No pewnie! Raz, położyłam dziewczynki spać, zatkałam ręcznikiem drzwi od ich pokoiku, poszłam do kuchni, odkręciłam gaz i...
- I co?
- Usłyszałam płacz dziewczynek. Uświadomiłam sobie, co najlepszego chciałam zrobić, zakręciłam gaz i wróciłam do dzieci.
- Ale ty miałaś dzieci, matkę, teściów, siostrę.
- A ty masz mnie, rodziców, Anię i Janka z Wojtkiem. Musisz wsiąść się w garść i ryjem do przodu. W końcu będziesz szczęśliwa - powiedziała, kładąc mi kubek gorącej czekolady i tiramisu na biurku.

Miała rację.

I może tylko dzięki babcinemu "ryjem do przodu", nie rzuciłam wtedy wszystkiego w cholerę, nie skończyłam ze sobą, ba, wzięłam w końcu sprawy w swoje ręce i poczułam, że znowu zaczynam żyć. I nawet nie wyobrażasz sobie, jakie to świetne uczucie być tu nadal, wstawać, śmiać się, kochać, spełniać marzenia, kiedy jeszcze jakiś czas temu chciałam odebrać sobie to wszystko. Dlaczego? Przez strach? Przez ból? Naprawdę?!

Ten jeden tekst mógłby równie dobrze zastąpić wszystkich coachów, motywatorów, specjalistyczną literaturę i obrazki w necie. 

MUSISZ IŚĆ RYJEM DO PRZODU!

W tym śmiesznym powiedzonku mojej babci jest cała ukryta prawda na temat tego, co nazywamy "sukcesem". To powiedzonko dało mi wszystko. Bądźmy szczerzy - to jak odkrycie żyły złota. Albo Ameryki.

Sytuacji załamkowych było mnóstwo w moim życiu. W sumie, było ich więcej, niż sama bym chciała. Jeżeli coś mi się udawało, to zazwyczaj za którymś razem, albo po wielu dniach i nie do końca przespanych nocach. Albo wyrzeczeniach. Albo jedno i drugie. Niestety, o tym nie myślimy. Zauważamy tylko efekt końcowy, nie znając w ogóle historii, która stoi za danym człowiekiem i jego sukcesem.

Ale jak wszystko, "ryjem do przodu" ma swoje wady. Na przykład takie, że jeśli bardzo się rozpędzisz i ciągle próbujesz, a mimo to nie wychodzi, możesz popaść w zniechęcenie. Łatwiej przecież nic nie robić - wtedy, nawet jeśli głośno narzekamy, w duchu wiemy, że to nasza wina, bo nic nie robimy w tym kierunku.

Czasami niektórzy "ryjem do przodu" mylą z naiwnością albo życiem z głową w chmurach. To nie tak. Nie chodzi o to, żeby z głupim wyrazem twarzy mówić, że wszystko, ale to wszystko się udaje. "Ryjem do przodu" to nie poddawanie się i racjonalne podejście. Nic mi nie da ta filozofia, jeśli chciałabym mieć skrzydła albo zostać piosenkarką, nie? To pierwsze dlatego, że nie jestem ptakiem, a to drugie - natura nie obdarzyła mnie talentem wokalnym. Może i mam słuch absolutny, nawet dobrze gram na pianinie i gitarze, ale mój głos przypomina chorą żabę. Parcie na swoje marzenia i dążenie do ich spełnienia (oczywiście nie za wszelką cenę) to nie jest naiwność. Wkurzam się, kiedy ludzie mówią inaczej. Filozofia "ryjem do przodu" to szukanie dziur, przejść, okien i piwnic,którymi można wejść i inną droga osiągnąć cel [albo coś bliskiego celu], ale nadal w uczciwy sposób względem siebie i innych.

Czasami ludzie myślą też czarno-biało odnośnie ambicji; że to szkodliwe, prowadzi do perfekcjonizmu, do depresji... pewnie. Jeśli nie ma się umiaru, to jak najbardziej racja. Ale czy to znaczy, że mamy po prostu za każdym razem odpuszczać?! NIE!!! Trzeba się nauczyć, kiedy lepiej puścić coś wolno, a kiedy przycisnąć sprawę i spróbować jeszcze raz.

Nie ma na świecie osoby, której wychodzi wszystko - nawet, jeśli komuś z was się wydaje, że kogoś takiego znacie. Każdy z nas ma jakieś potknięcia - większe i mniejsze. Pytanie tylko, jak do nich podejdziesz; zawiniesz się w koc, czy spróbujesz "ryjem do przodu". 


Buziaki. Do następnego razu. Bye.

czwartek, 25 sierpnia 2016

Fortepianista

chłopak z fortepianem byłby dla mnie parą
jakby zagrał gamę, słuchać mogłabym bez końca
chłopak z fortepianem tak szalenie mnie pociąga
że się zna na graniu i w klawiszach orientuje

nie musi być ładny zbyt
byle znał na fortepian chwyt
ani bogaty być nie musi
ani książę, ani szach
byle był fortepianista
i paluszkami zwinnie pomykał

chłopak z fortepianem mi się śni
mój chłopak z fortepianem
bo jak co zagrane, to wiadomo że zagrane
och, jakże bym chciała żeby talent miał do Bacha
i tak razem na dwie ręce tam i z powrotem

na koniec świata poszłabym z nim
o tak, właśnie tak!

nie musi być ładny zbyt
byle znał na fortepian chwyt
ani bogaty być nie musi
ani książę, ani szach
byle był fortepianista
i paluszkami zwinnie pomykał

ram tam tam 
trochę niżej
w prawo
och, właśnie tu

erotyczny walczyk na dwie ręce zacząć czas...

rys. Janek Witczak

Krytycznym okiem na... "Zagubieni wśród hiacyntów" Jhumpy Lahiri

 Muszę się przyznać, że kupiłam tę książkę ze względu na to, że mama, ciotki i babcia tak się tą historią zachwycały. Byłam ciekawa, co takiego ma ta powieść w sobie, że tak zauroczyła moich bliskich. Miałam pewne opory, bo ja tak nie lubię romansideł i melodramatów. Zrobiłam mały resaerch w internecie i w ostateczności skusiły mnie pozytywne opinie krytyków. Niestety, w natłoku różnych spraw, książka czekała na mnie na półce ponad rok. No cóż, nadszedł ten wyczekiwany moment, kiedy przyszło mi się z nią zmierzyć.

Jest to historia nieszczęśliwej miłości, ale z cieniem optymizmu na zakończenie. Bardzo ... osobliwa historia życia dwóch braci i ich bliskich. Pokazująca, jak nasze osobiste wybory, decyzje determinują życie naszych bliskich. Mamy dwóch lustrzanych braci: zbuntowanego rebelianta i opanowanego naukowca emigranta: w czasie powstania maoistycznego w Kalkucie. Każdy z nich poszukuje wolności, każdy ma na nią swój własny pomysł.
W moim odczuciu, najciekawszą z postaci jest Gauri - kocha pierwszego z braci, a żyje z drugim. I radzi sobie z traumą utraty ukochanego, wydawać by się można, bardzo egoistyczny sposób; ratując siebie, opuszcza najbliższych. W ogóle, już w dzieciństwie miałam tendencję do darzenia sympatią czarnych, złych, pechowych, niezrozumiałych przez innych bohaterów. Ale o tym może kiedy indziej. Teraz skupmy się na moich wrażeniach w trakcie i po przeczytaniu książki. 

A jeśli mowa o tym, to mam mieszane odczucia. Ambiwalentne. Z jednej strony historia opowiedziana w Zgubionych wśród hiacyntów wydawała mi się raczej bez charakteru, pospolita, przeciętna, z małym potencjałem, rozmyta w czasie. Z drugiej strony, nie można jej odmówić wdzięku i szlachetności. Prostota to jest słowo klucz, które chyba najlepiej oddaje jej usposobienie. Autorka pokazuje nam, że choć może to niemodne, historię da się poprowadzić jak płochliwe, dzikie zwierze, że nie trzeba za bardzo ściągać uzdy ani dociskać ostrogami do delikatnego brzucha. Prowadzi nas niespiesznie, od emocji do emocji. Bez gwałtownych zakrętów, bez zadziwiających zwrotów akcji, bez sztuczek i tandetnych trików niczym w oklepanych kryminałach. Niestety, jest i efekt uboczny tego zabiegu - nadmierne wygładzanie kantów opowieści. Autorka, moim zdaniem, za bardzo wystudziła emocje bohaterów. Przez to obserwujemy ich jak przez szybę; czytelnik, zamiast żywych ludzi, widzi figury w spektaklu, jaki wystawia Jhumpa Lahiri. Co za tym idzie, mało nas ta historia porusza, nie utożsamiamy się z bohaterami, nie narodziła się pewna magiczna nić między autorką, bohaterami i czytelnikiem, co, moim zdaniem, w tego typu gatunku prozie jest niezbędne. Szkoda, bo przecież w ich losie nie brak dramatyzmu, walki z silnymi destrukcyjnie na nich oddziałującymi emocjami.

Bohaterów poznajemy w dzieciństwie. Subhash i Udayan to mieszkający w Indiach bracia, młode niesforne chłopaki, dokazujące na całego w hiacyntowym rozlewisku na przedmieściach miasta i zakradające się przez płot na pole golfowe należące do Anglików. Śledzimy kolejne ważne chwile w ich życiu, patrzymy, jak ich drogi coraz bardziej się rozchodzą.

Jeden jest rewolucjonistą, buntownikiem, marzycielem, idealistą chcącym zmienić świat. Drugi jest realnie myślącym, odpowiedzialnym, o naukowym umyśle, roztropnym facetem, który bierze od życia to, co mu daje, i nie narzeka. Jeden z nich, przez ciągłą gonitwę za marzeniami, wplątuje się w niezłe tarapaty. Ostatecznie przegrywa, ginie, zostawiając ciężarną żonę. Drugi zaopiekuje się szwagierką i bratankiem,opuści kraj, zapełni godziwy byt rodzinie, podejmie kilka trudnych decyzji. Dożyje starości. Czy będzie szczęśliwy? Tego dowiesz się, śledząc jego życie z kilku różnych perspektyw i pod różnymi kontami. Czy go zrozumiemy? Nie zupełnie.

Gdzieś w tle i zdecydowanie zbyt powierzchownie poznajemy kulturę Indii, lokalnych maoistów, nieznacznie również powąchamy zapachy chłodnego Rhode Island. Prosty język i niechęć do wgłębiania się w psychikę bohaterów, niektórym mogą się nie spodobać, lecz zmuszają do zastanowienia się. Całość chyba lepiej sprawdziłaby się jako opowiadanie...
Jedni twierdzą, że to harlequin w tandetnym opakowaniu. Inni, że znakomita lektura. Faktem jest, że chociażby w USA paru krytyków uznało ją za najlepsze dzieło roku 2013, moim zdaniem, trochę na wyrost, co nie oznacza, że nie warto jej przeczytać.

Nie ma się co kłócić, są na świecie przecież gusta i guściki. Książka wzbudza jakieś emocje, i za to należy jej się plus. Nie są to emocje na poziomie tornada, nie są to emocje odkrywcze, ale historia jest w miarę ciekawa, co bohaterowie w jakiś tam swój sposób charakterni, mimo tego, że już w połowie książki wiedziałam, jakie będzie zakończenie.

Dodatkowy plus powinno się przyznać za intrygującą tematykę kobiecą - mimo że, a może przede wszystkim przez to, że powieść traktuje w głównej mierze o mężczyznach. Całkiem przyzwoita pozycja, taka lekka, na plażę, na kocyk, na leżaczek, na hamaczek. Przyjemna, bez efektu WOW, taka typowa, aby się zrelaksować, wyciszyć. Na pewno nie jest najlepszą lekturą, którą miałam okazję czytać, ale też nie plasuje się jako ta najgorsza.

Budziaki. Do następnego razu. I przepraszam, że tak dawno się nie odzywałam. Bye       

niedziela, 14 sierpnia 2016

DOROSŁE ŻYCIE JEST DO DUPY!?

Tu ja, znowu. Poględzę sobie dzisiaj o dorosłości i przemijaniu. Niedawno kończyłam podstawówkę i szłam do gimnazjum, a już skończyłam liceum, napisałam maturę, mam za sobą pierwszą pracę. Za chwilę pójdę na studia, wyprowadzę się z domu, założę swoją rodzinę... OMG!!! Ja, ja zaraz umrę! Mamo!?


Czuję, że moje ukończenie osiemnastego roku życia (a nawet dziewiętnastego, ba, zaraz mi dwójka z przodu stuknie), to jakieś życiowe niedociągnięcie. Pamiętam, jak będąc dzieckiem, pragnęłam być dorosła. Teraz, z jednej strony dorosłość jest super. Mogę robić tyle rzeczy, których nie mogłam robić będąc dzieckiem. Teraz pomagam innym na większą skalę; oddaję krew, adoptuję zwierzaki. Teraz mogę skupić się na rzeczach, na których mi zależy, a których nie mogłam robić, bo nie posiadałam kawałka plastiku w portfelu. Zresztą, w dorosłym życiu wszystko załatwia się kawałkiem plastiku. Z drugiej strony jest mi tak jakoś dziwnie. Jestem dorosła. Wyglądam na osobę dorosłą, a wcale nie chcę nią być. To całe "dorosłe" życie nie jest wcale takie super, jakie się wydawało mając lat piętnaście. 


Mimo pozornej dorosłości, tak naprawdę jestem jeszcze gówniarą z gilem po pas, zbuntowaną, lekkomyślną gówniarą, a mój mózg zatrzymał się na tym cholernym piętnastym roku życia. Na przykład, jeśli idzie za mną jakiś gość z pod ciemnej gwiazdy, to ja automatycznie mówię: "To jakiś pedofil!", aby chwilę później przypomnieć sobie, że dla mnie już nie potrzeba pedofila, by mnie skrzywdzić. Teraz wystarczy normalny zboczeniec. Jak to? Kiedy to? Czas mija, szybko, za szybko.

Dzisiaj na obiedzie u babci oglądałyśmy stare albumy ze zdjęciami. Jaka wtedy byłam malutka i słodziutka. Przecież to wcale nie było tak dawno, z dziesięć lat temu. A teraz, człowieku, ja za rok się wyprowadzam z domu na studia. Nie, żebym nie była spakowana, i nie gotowa. Tylko ciężko mi w to uwierzyć, że jestem już taka stara. I samodzielna. Gotuję. I zmywam. I piorę swoje gacie. I pracuję. I... 

To jest fascynujące, że kiedy się rodzimy, jesteśmy tacy malutcy i bezbronni, nie przetrwalibyśmy bez opieki rodziców. I taki malutki berbeć rośnie, uczy się, poznaje świat, upada na tyłek i podnosi się, rodzice troszczą się o niego, aż on dorasta i ucieka z rodzinnego gniazda, aby założyć swoje własne. Czyż to nie jest piękne? No właśnie.

Takim momentem, kiedy naprawdę poczułam, że jestem dorosła, był moment, kiedy zrobiłam prawo jazdy. Człowiek przyzwyczaja się do tego, że jest skazany na łaskę bliskich (mamy/taty, brata/siostry, przyjaciela). I nagle to małe plastikowe gówienko sprawia, że jesteś niezależny. Kierowcy zrozumieją; wsiadasz i jedziesz, bez czapkowania się z najbliższymi o podwózkę. 

Skoro już mówimy o dorastaniu, to warto wspomnieć, że każdy z nas ma takich dwóch współlokatorów. Nazywają się mama i tata. Ostatnio, kiedy siedziałyśmy z mamą w kawiarni na kawie i ciasteczku, zapytałam, jak to jest, kiedy twoje dziecko dorasta, coraz mniejszą masz nad nim kontrolę, coraz mniej się z nim widujesz, bo pracuje/studiuje, kiedy po swojemu układa sobie życie. Mama tak zadumała się na moment. Zapadła między nami chwila ciszy, aż mama podniosła na mnie załzawiony wzrok i wszeptała: "Taka jest kolej rzeczy, ale to mimo wszystko jest straszne". 

I tym jakże pozytywnym akcentem zakończę. Nie no, żart. Wpadaj na mojego bloga, czytaj moje wypociny, rośnij, dorastaj, usamodzielniaj się. Bo dorosłość to nawet spoko sprawa. Wiadomo, nie zawsze robi się to, co się chce, a mimo to musisz dać z siebie wszystko. Warto tylko pamiętać, że kiedyś byliśmy dziećmi. Moi rodzice, ba, dziadkowie, do dziś zachowali z sobie dzieciaki. Więc nie mów, że się nie da. Wszystko się da.



Buziaki. Do następnego razu. Bye.

piątek, 12 sierpnia 2016

samotny tata

samotny tata szuka
samotnej mamy
także tak taki świat
i taka sytuacja
kartka na drzewie
kartka na wietrze
samotny tata
zimne powietrze

internet zawodzi
może uda się tak
zostawiam adres
zostawiam znak
mimo innych
ważnych spraw
SAMOTNYTATAWAWMAŁPAMICHAŁKROPKACOM
jestem - czekam
pisz lub dzwoń

samotny tata szuka
samotnej mamy
także tak taki świat
i taka sytuacja
kartka na drzewie
kartka na wietrze
samotny tata
zimne powietrze

nie szukam
lali z portali
szukam mamy dla mojej Ali
samotnej pani jak ja
la la

przyjdź
i połóż mi ręce na twarzy
przyjdź
i połóż mi usta na powiekach
wiem
to się raczej nie zdarzy
ale jestem
czekam
tutaj
szukam samotnej mamy

***

jak pisać mam gdy
usta pełne są krwi
jak pisać gdy sny
czarne od krwi
chcesz to Ci powiem
co sen zrywa z powiek
chcesz to Ci powiem
co spokój wciąż kradnie mi

krew, krew
krew na ulicach
czerwono w głowach
myślach i źrenicach

krew, krew
krew na chodniku
lepkie od śmierci
ręce fanatyków

ile jeszcze spłynie
litrów czerwieni
aż się coś zmieni
coraz bliższy 
bliski wschód
strach i chłód

ile jeszcze spłynie
litrów czerwieni
aż się coś zmieni
coraz bliższy
bliski wschód
gniew i głód

krew, krew
krew w internecie
krew w telewizji, radiu
i gazecie

krew, krew
krew na chodniku
mokre od śmierci
ciała fanatyków

jak pisać mam gdy
usta pełne są krwi...

jak pisać gdy sny
czarne od krwi...

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Konstruktywna krytyka nie istnieje!!!

Jak tu chujowo! Witam, tu znowu ja. Pogadajmy sobie o hejcie. Ja się tak czasem zastanawiam, dlaczego mówimy o ludziach, albo wprost do ludzi, negatywne uwagi na ich temat. Spróbujmy niektóre negatywne, hejterskie komentarze przełożyć do prawdziwego życia. Ja swój blog traktuję jak moje mieszkanko; i robi tak zapewne wielu blogerów/youtuberów. Jak ktoś mówi, że trafił tu pierwszy raz, to ja mu mówię: "Super. Proszę się rozsiąść, tu jest kominek, tu gazeta, a tu kawka/herbatka  i ciasteczka". Wyobraź sobie, że przychodzisz do kogoś do domu, puk puk, i od progu drzesz ryja: "Nie podoba mi się tutaj! Ale okropna boazeria! I ta ohydna meblościanka rodem z PRL-u. I weź, widziałaś swoje żółte zęby?! Jak tu chujowo!! Schudnij z dwadzieścia kilo. I zmień tą okropną mordę!". 

Wyobraź sobie, jak ja, ale i większość ludzi, by na ciebie zareagowała? Dopiero co się poznaliśmy, a ty wchodzisz do mnie swoimi buciorami i zrzędzisz?! To, jak ktoś wygląda nie powinno cię w ogóle interesować. To, co robi, również. No chyba, że to bezpośrednio dotyczy ciebie. A i jeszcze jedno. Jak się kogoś nie lubi, to tą osobę się po prostu unika, i nie wchodzi się do jej domu. Więc dlaczego robisz to w internecie na fejsie, blogach, YouTubie?


Pomyśl o tym, że jeśli mówisz komuś pozytywny komentarz dotyczący jej osoby, działalności, to chcesz, aby mu się zrobiło miło na serduszku. Więc analogicznie, po co są negatywne komentarze? O tak, są po to, aby ta osoba poczuła się źle, do dupy. Serio, chcesz, aby ludzie przez ciebie czuli się źle? A może to tobie jest źle, i chcesz, aby inni czuli się tak samo? Jak tak, to jesteś niezłym egoistą i hipokryta. Zastanów się wtedy nad sobą. Może jakiś psycholog, terapeuta? A jeśli ktoś z twoich znajomy ma problem z hejtowaniem innych, to poleć mu ten wpis.

A, i tak na koniec. Mam małą prośbę. Dbaj o swoje środowisko. Dbaj o swój komfort psychiczny. Mów innym jak najwięcej ciepłych słów. Przestań wszystko hejtować i non stop dołować się. Rusz dupę z fotela. Są wakacje. Wyjdź na dwór, nobie. Zacznij myśleć pozytywnie. Uwierz mi, lepiej się poczujesz, jeśli w każdej sytuacji spróbujesz znaleźć coś pozytywnego. I nie mów mi, że się nie da. Wszystko się da. Ciężką i sumienną pracą. Jak? To proste. Na dworze pada deszcz? Wyjdź z pokoju i spędź kreatywnie czas z rodziną, tak dawno cię nie widzieli. Jest zima, śnieg po kolana i właśnie przemokły ci buty? Zobacz, przez chmury przebija się słońce - naciesz się nim. Jest upał, nie możesz oddychać i nic ci się nie chce? Idź nad wodę z przyjaciółmi i korzystaj, bo niedługo przyjdzie zima, i będziesz marzył o upałach.

Wytrwałości w niehejtowaniu. Powodzenia. Buziaki. Do następnego. Bye

niedziela, 7 sierpnia 2016

Krytycznym okiem na... "Preparator" Huberta Klimko-Dobrzanieckiego

Nowe wydawnictwo Tomasza Siekielskiego Od Deski Do Deski rozpoczyna swoją działalność dość specyficzną i dyskusyjną serią książek pt. SERIA NA F/AKTACH. Preparator zaś to pierwsza z nich. Powieść oparta jest na faktach, ale to nadal literatura beletrystyczna. Jest ona produktem typowo na zlecenie, mimo to wyszła całkiem nieźle. Dobrzaniecki zapoznał się wnikliwie ze sprawą Adama Deptucha, który zamordował matkę i siostrę, poruszając przy tym nie tylko łódzką opinię publiczną. Autor przyjął perspektywę mordercy, ale nie spotkał się z nim osobiście. Jego, nad wyraz realistyczna, fikcja literacka zdaje się być dużo bardziej koszmarna, niż przeczenia sądu wraz z wyrokiem. Zatem, dlaczego tak się dzieje? 

Preparator jest dziełem, którego celem jest, być może, uczłowieczenie bestii, ale gdyby chodziło tylko o ten zabieg, pozycja nie wyróżniałaby się niczym szczególnym z szeregu tworów literacko-fikcyjnych o podobnej tematyce, budujących dodatkową narrację do słynnych procesów sądowych. Wspomniany już przeze mnie proces Adama Deptucha trwał bardzo krótko i przebiegł dość sprawnie. Winą określono jednomyślnie, tylko motywacje są już mniej czytelne. Moim zdaniem, napisanie Preparatora mogło być konsekwencją fascynacji Dobrzanieckiego z poprzedniej książki Pornogarmażerka, ale i (przede wszystkim) okolicznością do opowiedzenia historii o tym, ile zła dokonujący zbrodni czerpie ze świata, który go otacza.

Klimko-Dobrzaniecki    snuje rozmyślania, jakie zajęły już umysły wielu przed nim. Stawia wciąż aktualne pytanie o to, czy za okrucieństwo czynów danego człowieka nie odpowiada w dużym stopniu bezpardonowy świat wokół niego. Buduje narrację oszczędnymi środkami, przy czym pozostawia nas w świecie tak wielkiej opresji, że po lekturze odnosi się wrażenie, iż sprawa Deptucha to dramatyczna konsekwencja chaosu, nad którym bohater panuje jedynie przypadkiem.

Preparator ma formę dialogu. Mamy do czynienia z przesłuchaniem, a to daje oskarżonemu okazję, by opowiedzieć o swoim życiu przepełnionym frustracją, nienawiścią, żalem i różnymi formami zakazów i nakazów, które komplikowały jego życie i nie dawały szansy na to, aby znaleźć w nim porządek. Opowiadający snuje swoje refleksje dość chaotycznie, ale w tej dygresyjności tkwi siła prozy Klimko-Dobrzanieckiego. Obok historii życia mordercy mamy okazję poznać również jego poglądy na świat relatywizujący się wartości. A rzeczywistość ukazana w prorokowaniach bohatera jest zupełnie pozbawiona konturów, w której mroczny katastrofizm nihilizmu nakazuje bohaterowi (i czytelnikowi) pomyśleć o sobie samom, jako egzemplifikacji wieszczonego przez niego końca ludzkości. Czytając powieść można odczuć, jakby bohater rozmawiał z nami samymi, albo w innym przypadku, czytelnik staje się przypadkowym podsłuchiwaczem ich rozmowy, przez co powieść ma dość intymny, osobisty charakter.

Rodzina zawsze była opresyjna. Leworęczność i jąkanie się to stygmaty po matczynym okrucieństwie. Nerwowa i wiecznie niezadowolona matka nie umiała nigdy ani zrozumieć, ani okazać jakiejkolwiek formy czułości wobec bohatera. Na ojca, który z upływem czasu coraz bardziej zatracał się w sobie, również nie mógł liczyć. I mimo  nigdy niewypowiedzianych żalów do ojca, z biegiem lat zaczynał stawać się równie nieporadny i zrezygnowany życiem, jak ojciec. Jego, już i tak patową sytuację, pogarszała siostra, która żyła w innym,uporządkowanym świecie. W przeciwieństwie do brata, miała sprecyzowane, wyraźne priorytety i cele, zrobiła maturę, ukończyła studia, poddała się porządkującej presji matki, no i zawsze była jej ukochaną córką. To wszystko, w połączeniu z pracą, jaką wykonywał bohater, ciągnęło mężczyznę w dół.

Hubert Klimko-Dobrzaniecki usiłuje znaleźć moment, w którym bohater zaczyna się staczać.Ukazuje rozpaczliwą samotność i zagubienie, która przeradza się w paniczny strach - źródło niepojętego zła, które drzemie w mordercy. Przytłaczająca opresja spycha go w czarną otchłań, pozostawiając mężczyznę bez światła, tlenu, nadziei. Mózg dusi się od cierpienia. Nadchodzi moment kulminacyjny, kiedy bariery bohatera eksplodują a na ich miejsce pojawia się zło. Potem, następuje przebudzenie, bestia łapie pierwszy haust powietrza i sama nie dowierza, do czego była zdolna. Tylko że dla bohatera jest już za późno.

 W trakcie czytania lektury przyszła mi do głowy pewna myśl. Może sami sobie tworzymy zło w świecie, w którym żyjemy? Czy gdyby bohater Preparatora spotkał wcześniej na swej drodze kogoś, kto zachowałby się wobec niego inaczej, gdyby był bardziej akceptowany w rodzinie, nie byłoby go tam, gdzie jest teraz, i nie stałoby się to, co się stało? Czy sprawca zbrodni jest tylko wykonawcą ostatecznym, a motorem napędowym jesteśmy... my? Bohater żyje w świecie, w którym każdy napotkany przez niego człowiek nosi w sobie złość, nienawiść, gorycz. Otacza go wycofany ojciec, zrzędliwa matka z wiecznymi pretensjami, żmijowata i apodyktyczna siostra, nieszczęśliwa w małżeństwie żona. Jego życie zbudowane jest z żalu, społecznego wykluczenia, poczucia straty, braku miłości i niezadowolenia. 

Najbardziej przeraża mnie w Preparatorze to, że bohater-zabójca jest taki zwyczajny, nie żaden "heros" wyjęty poza nawias społeczeństwa. Może egzystuje gdzieś na uboczu, starając się nie zwracać na siebie uwagi, ale jednak wchodzi w jakieś pozytywne relacje z innymi ludźmi. Może z powodu jego swojskości trochę mu współczuję.I trochę mi go żal, że był tak nieszczęśliwy i zdesperowany, że aby odzyskać spokój i kontrolę nad własnym życiem, musiał zabić.Bo to nigdy nie jest łatwa decyzja, zwłaszcza, że często refleksja przychodzi dopiero po czynie.

wtorek, 2 sierpnia 2016

Lady Łazarz

znów to zrobiłam
co jakiś czas
udaje mi się 

żywy trup, skóra lśni blado
niczym hitlerowski abażur
prawa stopa

przycisk
twarz bez rysów
słowiańskie cienkie truchło

wrogu mój
zedrzyj ze mnie JEGO ślad...

nos, policzki, piersi
jutro
wrócę do żywych

- jutro - jutro - 
ciało które żarła czarna jama
poczuje się we mnie jak w domu

uśmiechnę się jak dama
mam niespełna dwadzieścia wiosen
i jak kot muszę umrzeć dziewięć razy
   
nie wiem który to był już raz
co za bezsens
unicestwiać tak każdy dzień

miliony włókien
podgryzający mnie tłum
pcha się

patrzą sępy jak mnie odwijają starannie
strip - tease monster
panowie, panie

oto moje ręce
moje uda
może i została ze mnie Baudelairenowska padlina, ale...

mówisz: "jesteś tą samą osobą"
ale jak to rozpoznać
kiedy się nie wie kim jest?

zamknięta w sobie jak muszla
musieli wołać i wołać
wygrzebywać ze mnie rybaki

lepkie perły

umieranie
jest sztuką tak jak wszystko inne
jestem w niej mistrzem

umiem to robić tak, że cholernie boli
że wydaje się diablo rzeczywiste
można by to nazwać swoistym powołaniem

to teatralny
powrót w dzień
na to samo miejsce, tę samą twarz

"suka"
jakby dano mi w twarz
dlaczego umiemy tylko ranić

płać bydlaku

za oglądanie moich blizn
i za słuchanie serca
na co czekasz

proszę płacić, drogo płacić
za każde słowo i dotyk
każdą łzę i kroplę krwi

za włosów kosmyk

strzęp ubrania

tak, tak Herr Doctor
tak, tak Herr Wróg

jestem pańskim dziełem
pańską chlubą
dziecięciem ze szczerego złota

roztapia mnie byle krzyk
byle ból
cicha śmierć

miotam się jak opętana
proszę nie myśleć
że nie doceniam pańskich starań

popiół

została ze mnie grudka prochu
jestem wolna znów
ciała i kości już nie ma 

popiół
biały śluz
czerwone skrawki mięśni

paznokieć
srebrna obrączka
czarne piórko

Herr Got - Herr Lucyfer
strzeżcie się!
strzeżcie

z nicości
wstanę płomiennowłosa
by połknąć mężczyzn jak powietrze

Her Got - Herr Lucyfer
jesteście pierwsi
o tak...

Kącik Czarownicy: Magia Świec

Magiczne działanie świec. Jaki kolor odpowiada jakiej intencji? Menu Produkty Wróć Kamienie naturalne i szlachetne Wróć Kamienie szlifowane ...