Kilka lat temu, niespodziewanie, straciłam bardzo bliską mi osobę. Wtedy mój świat zupełnie się zawalił, straciłam całą radość i wiarę; w siebie, w Boga, w ludzi, w świat. Moje życie naprawdę straciło jakąkolwiek wartość, stałam się taka pusta w środku, na każdym kroku czułam współczujące i obwiniające mnie spojrzenia. Aż sama zaczęłam wierzyć, że to moja wina, że on... nieważne. Nie mogę więcej powiedzieć.
To, i jeszcze kilka innych momentów sprawiły, że zamknęłam się w sobie, stałam się wredną, narcystyczną, wyrachowaną suką i totalnie się pogubiłam. Maska, jaką przybrałam, bardzo zaczęła mnie uwierać, ale bałam się jej zdjąć - bałam się, że ktoś mnie polubi, stanie się dla mnie bliski a potem odejdzie i znów będę cierpieć. Wiem, to było mało racjonalne, ale w tym okresie mojego życia wszystko było irracjonalne.
Ale przecież już nie użalam się nad sobą, odzyskałam pewność siebie i wiarę, no i przede wszystkim pozbyłam się tej cholernej maski, a co za tym idzie, tego cholernego poczucia winy. I to nie jest tak, że zapomniałam, że rana znikła. Nie, po prostu zaczęłam walczyć... o siebie, wzięłam życie w swoje dłonie i staram się je na nowo posklejać. Ale nadal pamiętam, nadal tęsknię, rana jest, zabliźniona, ale jest. I teraz, z biegiem czasu, nie wyobrażam sobie, żebym tych blizn nie miała. Bo każda rzecz, która nam się przytrafia, pozwala nam poznać siebie, odkryć swoją misję na ziemi i stać się lepszym człowiekiem. Ja jeszcze bardziej doceniam życie i czas, jaki daje mi los. Zrozumiałam, że to moje życie i to ja muszę je przeżyć. I że nie warto przejmować się opinią innych, ani tracić życia na niepotrzebne zwady i szukanie dziury w całym; życie jest po prostu na to za krótkie. W każdej chwili może mnie tu nie być, dlatego staram się żyć dniem a nie go przeżywać.
Wiem, że jeśli jesteś na dnie i czytasz ten post, to nie wierzysz w żadne moje słowo. I może nie uwierzysz, ale miałam tak samo. Załamałam się, straciłam chęci do życia, myślałam, że ten ból już nigdy się nie skończy. Ale wiesz co, wtedy, kiedy moje życie straciło sens, kiedy chciałam umrzeć i w ogóle miałam wszystko w dupie... poczułam, że chcę żyć, że mogę wszystko.
Duża w zasługa mojej babci. Pewnego dnia byłam na skraju wyczerpania, nie mogłam tego dłużej znieść. Zamknęłam się w pokoju, wyciągnęłam z szafy koc i zwinęłam się w nieszczęśliwego naleśnika na kanapie. Wróć: w chlipiącego, zasmarkanego, nieszczęśliwego naleśnika. Do pokoju weszła babcia.
- Aniele, pojebało cię do reszty? - spytała całkiem sensownie - przecież nie możesz zachowywać się jak idiotka, musisz być silna.
- Po co?
- Dla siebie, kretynko. Myślisz, że mi nie było ciężko?! Zostałam sama z dziewczynkami. Myślisz, że też nie chciałam się poddać?
- A chciałaś?
- No pewnie! Raz, położyłam dziewczynki spać, zatkałam ręcznikiem drzwi od ich pokoiku, poszłam do kuchni, odkręciłam gaz i...
- I co?
- Usłyszałam płacz dziewczynek. Uświadomiłam sobie, co najlepszego chciałam zrobić, zakręciłam gaz i wróciłam do dzieci.
- Ale ty miałaś dzieci, matkę, teściów, siostrę.
- A ty masz mnie, rodziców, Anię i Janka z Wojtkiem. Musisz wsiąść się w garść i ryjem do przodu. W końcu będziesz szczęśliwa - powiedziała, kładąc mi kubek gorącej czekolady i tiramisu na biurku.
Miała rację.
I może tylko dzięki babcinemu "ryjem do przodu", nie rzuciłam wtedy wszystkiego w cholerę, nie skończyłam ze sobą, ba, wzięłam w końcu sprawy w swoje ręce i poczułam, że znowu zaczynam żyć. I nawet nie wyobrażasz sobie, jakie to świetne uczucie być tu nadal, wstawać, śmiać się, kochać, spełniać marzenia, kiedy jeszcze jakiś czas temu chciałam odebrać sobie to wszystko. Dlaczego? Przez strach? Przez ból? Naprawdę?!
Ten jeden tekst mógłby równie dobrze zastąpić wszystkich coachów, motywatorów, specjalistyczną literaturę i obrazki w necie.
MUSISZ IŚĆ RYJEM DO PRZODU!
W tym śmiesznym powiedzonku mojej babci jest cała ukryta prawda na temat tego, co nazywamy "sukcesem". To powiedzonko dało mi wszystko. Bądźmy szczerzy - to jak odkrycie żyły złota. Albo Ameryki.
Sytuacji załamkowych było mnóstwo w moim życiu. W sumie, było ich więcej, niż sama bym chciała. Jeżeli coś mi się udawało, to zazwyczaj za którymś razem, albo po wielu dniach i nie do końca przespanych nocach. Albo wyrzeczeniach. Albo jedno i drugie. Niestety, o tym nie myślimy. Zauważamy tylko efekt końcowy, nie znając w ogóle historii, która stoi za danym człowiekiem i jego sukcesem.
Ale jak wszystko, "ryjem do przodu" ma swoje wady. Na przykład takie, że jeśli bardzo się rozpędzisz i ciągle próbujesz, a mimo to nie wychodzi, możesz popaść w zniechęcenie. Łatwiej przecież nic nie robić - wtedy, nawet jeśli głośno narzekamy, w duchu wiemy, że to nasza wina, bo nic nie robimy w tym kierunku.
Czasami niektórzy "ryjem do przodu" mylą z naiwnością albo życiem z głową w chmurach. To nie tak. Nie chodzi o to, żeby z głupim wyrazem twarzy mówić, że wszystko, ale to wszystko się udaje. "Ryjem do przodu" to nie poddawanie się i racjonalne podejście. Nic mi nie da ta filozofia, jeśli chciałabym mieć skrzydła albo zostać piosenkarką, nie? To pierwsze dlatego, że nie jestem ptakiem, a to drugie - natura nie obdarzyła mnie talentem wokalnym. Może i mam słuch absolutny, nawet dobrze gram na pianinie i gitarze, ale mój głos przypomina chorą żabę. Parcie na swoje marzenia i dążenie do ich spełnienia (oczywiście nie za wszelką cenę) to nie jest naiwność. Wkurzam się, kiedy ludzie mówią inaczej. Filozofia "ryjem do przodu" to szukanie dziur, przejść, okien i piwnic,którymi można wejść i inną droga osiągnąć cel [albo coś bliskiego celu], ale nadal w uczciwy sposób względem siebie i innych.
Czasami ludzie myślą też czarno-biało odnośnie ambicji; że to szkodliwe, prowadzi do perfekcjonizmu, do depresji... pewnie. Jeśli nie ma się umiaru, to jak najbardziej racja. Ale czy to znaczy, że mamy po prostu za każdym razem odpuszczać?! NIE!!! Trzeba się nauczyć, kiedy lepiej puścić coś wolno, a kiedy przycisnąć sprawę i spróbować jeszcze raz.
Nie ma na świecie osoby, której wychodzi wszystko - nawet, jeśli komuś z was się wydaje, że kogoś takiego znacie. Każdy z nas ma jakieś potknięcia - większe i mniejsze. Pytanie tylko, jak do nich podejdziesz; zawiniesz się w koc, czy spróbujesz "ryjem do przodu".
Buziaki. Do następnego razu. Bye.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz