poniedziałek, 31 października 2016

Krytycznym okiem na... "Miniaturzystka" Jessie Burton

Bardzo mi miło, że zawitałeś do mojego świata. Mam do ciebie tylko jedną prośbę, wyjdź jeśli wygląd bloga ci się nie podoba. Tą zasadę możesz stosować do wszystkiego. Taka mała rada dla hejterów. Ale dość mojego popierdywania, przejdźmy do meritum.

Dziś na tapetę wezmę powieść autorstwa Jessie Burton pt. Miniaturzystka. Przepych i bieda. Miłość, zazdrość, pożądanie. Sekrety, półsłówka, milczenie, wieloznaczności. To pierwsze słowa-klucze, skojarzenia, jakie przychodzą czytelnikowi na myśl już chwilę po lekturze Miniaturzystki. Powieść Jessie Burton to magiczna, a jednocześnie boleśnie realistyczna opowieść o pragnieniach, marzeniach, rozczarowaniach i porażkach. To nie bohaterowie, ale życie i walka o każdą jego cząstkę w każdym wymiarze, barwie i odcieniu odgrywa główną rolę w nieco smutnej, ale wielogłosowej melodii Miniaturzystki.

Petronella Oortman - czy raczej należałoby stwierdzić: Nella Brandt - przyjeżdża do Amsterdamu, do domu swojego świeżo poślubionego męża, Johannesa. Dziewczyna jest młoda, niebrzydka i niezwykle ciekawa tego, jak odtąd będzie wyglądało jej nowe, pełne nadziei życie. Gdy otwierają się drzwi jej nowego domu, a w ponurym i mrocznym wnętrzu dziewczyna zauważa tylko równie ponurą szwagierkę i tajemniczych służących, pewność siebie uchodzi z niej jak powietrze z balonu. Małżeńskie życie Nelli w niczym nie przypomina tego, jakie dziewczyna obserwowała u swoich rodziców. Johannes jest uprzejmy, ale wycofany i nie poświęca żonie zbyt wiele czasu, zasłaniając się interesami i obowiązkami szanowanego kupca. Zamiast miłości i uwagi dziewczyna otrzymuje od męża kredens, którego wnętrze kryje miniaturowe pokoiki. Replika jej nowego domu jest jednak zupełnie pusta, nie licząc posadzek i tapet. Nella postanawia skontaktować się z rzemieślnikiem-miniaturzystą, by rozpocząć meblowanie kredensu. Współpraca, jaką nawiązują, przechodzi jej najśmielsze oczekiwania, a konsekwencje dziwnego kontraktu odkrywają przed dziewczyną przerażające tajemnice jej nowej rodziny.

Jessie Burton umiejętnie przeniosła, przedstawiła i zwizualizowała emocje i uczucia bohaterów w postaci otaczającej ich przestrzeni. Panująca w powieści chłodna atmosfera między bohaterami jest nie tylko eterycznym wrażeniem, ale zaglądając na ulice Amsterdamu, czytelnik niemal namacalnie czuje na ramionach przenikliwy wiatr zapowiadający rychłą zimę. W powieści wiele jest zresztą aluzji i rzadko tylko narrator mówi czytelnikowi coś wprost. Nella przybyła do Amsterdamu jesienią z nadziejami na zupełnie nowe życie. Niestety, październik okazał się zwiastunem końca - i to nie tylko końca roku. Z nadejściem stycznia okazuje się jednak, że dla bohaterów Miniaturzystki pojawia się nowa szansa, dostają od losu nowy początek i nowe możliwości, których nie mogą kolejny raz zmarnować.

Najważniejszą jednak metaforą w książce jest domek dla lalek, jego wyposażenie i zamieszkujące go miniaturowe postaci Nelli, Johannesa, jego siostry Marin i służących: Toota i Cornelii. Ta pozornie tylko misterna i niezwykle droga zabawka służyć ma ukazaniu prawdziwego oblicza Brandtów i ludzi z ich najbliższego otoczenia. Jednak nie wszystko podane zostaje Nelli wprost. Domek jest tylko początkiem. Zaproszeniem do snucia własnej, oryginalnej opowieści, jaką jest życie każdego człowieka.

Atmosfera powieści gęstnieje już od pierwszych stron książki. Czytelnik ma wrażenie, że katastrofa wisi w powietrzu – tak krucha wydaje się rzeczywistość i porządek panujące w domu Brandtów. Zagłębiając się w lekturę, z każdą stroną wydaje się, że powieść otula czytelnika ciemnymi, nieprzeniknionymi barwami. Ponure wnętrza zimnych domów, opary zalegające ulice Amsterdamu od nabrzeża aż do serca miasta, mroczne zaułki, podziemia, więzienia. Czytelnik niemal namacalnie odczuwa nieprzyjazną atmosferę późnojesiennego Amsterdamu, a równocześnie ma też wrażenie, jakby na każdym kroku towarzyszył bohaterom w ich obowiązkach, sprawunkach, tajemnicach.

Doskonale zarysowała autorka społeczność siedemnastowiecznego Amsterdamu. Jego członkowie jawią się jak żywe postaci rodem z przydymionych i delikatnie tylko w małych punktach oświetlonych obrazów Rembrandta czy ze scen rodzajowych i portretów Vermeera. Widzimy bogatych kupców i ich piękne żony. Słyszymy sprzedawców ryb, czujemy zapach świeżego ciasta i świątecznych pierników. Przekrój społeczeństwa zaprezentowany w Miniaturzystce, jest niezwykle drobiazgowy i szczery. Jak na dłoni widzimy dobre cechy i wady bohaterów, ich pragnienia, żądze, rozczarowania. Szybko też zdajemy sobie sprawę z tego, że jak każda społeczność, tak i mieszkańcy Amsterdamu pragną tylko dwóch rzeczy: chleba i igrzysk.

Bardzo trudno będzie czytelnikowi szczerze polubić bohaterów. Od początku bowiem wiemy, że postaci nie są z nami szczere – niezależnie od tego, czy robią to świadomie, czy też nie. Gęsta siatka sekretów jak gruby mur oddziela czytelnika od bohaterów. Jednak to właśnie dzięki temu można zdystansować się, spojrzeć na nich z boku i odkryć (często wcześniej niż oni sami) ich tajemnice. Nie oznacza to jednak, że bohaterom brak osobowości. Przeciwnie. Postaci zarysowane są z ogromną dbałością o szczegóły, ich zachowanie czy podejmowane decyzje są naturalne, przez co powieść dodatkowo zyskuje na wiarygodności. Tytułowa miniaturzystka to kobieta nieuchwytna, wręcz chciałoby się powiedzieć: niewidzialna. Właściwie nic nie mówi, a z Nellą kontaktuje się tylko za sprawą zdawkowych liścików. Miniaturzystka jawi się czytelnikowi jako uosobienie przewrotnego losu. Jako jego głos, komentarz zawieszony gdzieś w przestrzeni, który tylko czeka, by go usłyszeć.

Miniaturzystka z pewnością porwie czytelnika przemyślanym stylem narracji i oryginalnym, barwnym językiem. W powieści wszystko niemal jest wieloznaczne, bohaterowie popadają w skrajności, a czytelnik może odnieść wrażenie, że znalazł się w koszmarnej tragifarsie, że to, czego jest świadkiem, musi być potwornym snem. Zbudowana na zasadzie szczegółowych opisów i niezwykle przemyślanych dialogów powieść Jessie Burton zachwyca od samego początku, od progu domu Johannesa.

Miniaturzystkę odczytywać można na wiele sposobów. Może być to niezwykle interesujący i wierny portret siedemnastowiecznego Amsterdamu i jego mieszkańców. Może być to sensacyjna i zaskakująca powieść, pełna sekretów i niedomówień. Może to być - wreszcie - opowieść o kruchości życia, nieuchronnym jego przemijaniu i budowaniu własnej, niepowtarzalnej historii.  

Czy w waszym życiu istnieje magia? Czy zdarzają się wam sytuacje trudne do wyjaśnienia w sposób logiczny? Takie, o których los was wcześniej poinformował lub choćby zasugerował? Może po prostu trzeba w nie uwierzyć, a wtedy będą łatwiejsze do dostrzeżenia. Bo świat, w którym nie mają zastosowania prawa fizyczne, istnieje nie tylko w książkach. Naprawdę.

Początkowo treść była w odbiorze nierówna, zgrzytająca, bowiem wspaniale napisane fragmenty przeplecione były płytkimi zdaniami. Na szczęście z biegiem stron wygrywał talent autorki i jej piękny styl. Miniaturzystka należy do grupy książek magiczno-tajemniczych, mających specyficzny nieuchwytny, niepokojący i tym samym intrygujący klimat. Na mojej półce książka będzie miała miejsce obok Dziewczyny w błękitnej sukience i Trzynastej opowieści.

Polecam! Do następnego razu. Miłej lektury. Bye

niedziela, 30 października 2016

Moja ulubiona pora roku

Od bardzo dawna wyczekiwałam tych dni. Te dni przynoszą wszystkie wspaniałe emocje. Każda rzecz którą najbardziej w życiu kocham teraz do siebie pasuje. Chciałabym w pełni przeżyć ten okres choć wiem, że wiele chwil umyka.

Upraszczając niezmiernie cieszę się, że nadeszła jesień a dziś jest pierwszy naprawdę zimny dzień od bardzo dawna :). Już nie mogę się doczekać jesiennych porządków, listopadowego deszczu. A po nich zawsze przychodzi zima i święta.

Czuję, że jestem gotowa na zimę, czuję, że wyciągnę z niej wszystko co najlepsze, ale boję się również, że nie zobaczę choć jednego mglistego wschodu słońca, że kolejne święta upłyną w aurze wiosennej, że zabraknie deszczu i śniegu, a co za tym idzie, umknie mi ułamek tych cudownych, tajemniczych, pobudzających moja wyobraźnie pór roku.
Ja nie mogę, czemu pisanie postów to taka trudna rzecz? Siedzę nad tym już jakieś pół godziny, za bardzo chcę przekazać wszystkie swoje myśli i emocje ale w jaki sposób to zrobić?

No dobra, to teraz czas na to, aby trochę pochwalić się swoim talentem fotografa. 

Buziaki. Do następnego. Zdrówka w te deszczowo-ponuro wietrzne dni. Bye.



piątek, 28 października 2016

Mam 20 lat i nie mam znajomych

Ludzie otaczają cię z każdej strony. Niektórych znasz od kołyski, kolejnych ganiałeś w podstawówce, a jeszcze innych poznałeś całkowitym przypadkiem w naprawdę dziwnych okolicznościach. Na portalach społecznościowych bombardują cię zaproszeniami, zasypują kciukami w górę pod zdjęciami i pod każdym postem o sukcesie piszą „gratulacje!”. Milion zielonych kropek widnieje na czacie i wydaje się, że jesteś duszą towarzystwa, która zna każdego. Gorzej, kiedy chcesz się z kimś czym podzielić i nagle się okazuje, że nie ma do kogo otworzyć gęby.


Nie jest tak, że każdy ma przyjaciela.


Możesz być otoczony tysiącem znajomych. Możesz znać każdego na uczelni, wymieniać przyjazne „cześć” na korytarzu, możesz chodzić i pić z nimi piwo na imprezach raz w miesiącu albo obgadywać razem wykładowcę. W szkole możesz spędzać z ludźmi każdą przerwę, pijąc herbatę z automatu i obserwując innych. Możesz być dorosły i w pracy rozśmieszać nawet groźnego szefa.

Możesz mieć kontakt z połową miasta i wiesz co?

Możesz dalej czuć się samotny.

CZEŚĆ” TO NIE WSZYSTKO

Nie jest powiedziane, że jeśli ktoś czuje się samotny, to na pewno dzień w dzień siedzi sam w domu przez dwadzieścia cztery godziny. To wcale nie znaczy, że nie pisze do ludzi i unika z nimi kontaktu.

Bo najczęściej wcale tak nie jest.

Samotność to nie tylko wyobcowanie i zamknięcie się w czterech ścianach: możesz mieć rodzinę, możesz mieć kochającego partnera i wspaniałe relacje, możesz być najbardziej lubianą osobą w mieście i czuć potrzebę zaprzyjaźnienia się z kimś innym. Bo dopóki dzień jest zwyczajny i nic się nie dzieje, to zwykłe „cześć” na ulicy albo krótka rozmowa między wykładami wystarczy. Nie potrzeba nic więcej. Do czasu.

Kiedyś przychodzi moment,w którym jesteś szczęśliwy, chcesz coś komuś opowiedzieć i orientujesz się, że możesz przekazać to jedynie swojej drugiej połówce – bo tylko ją to interesuje. Do czasu, w którym coś złego się dzieje i wygadać się możesz jedynie swojemu kotu, bo nikogo innego tak naprawdę to nie interesuje – na imprezach o smutnych rzeczach się przecież nie rozmawia. Do chwili, kiedy siedzisz sama w domu od dwóch tygodni i nikt nie daje znaku życia: kiedy dochodzisz do momentu, w którym ty przestajesz pisać pierwsza, bo wstyd się narzucać.

I kiedy zdajesz sobie sprawę, że sam z siebie nikt nie pisze, bo nie czuje takiej potrzeby.
W końcu decydujesz się opublikować status na fejsie, bo przynajmniej tak możesz komuś coś przekazać. Dostajesz tysiące lajków i żadnego pytania, bo każdy z nas przelatuje bezmyślnie wzrokiem swoją tablicę i ma w dupie innych. Przecież obchodzi mnie tylko moja własna osoba.

Podobno zdrowy egoizm jest dobry: i ja w to święcie wierzę. Wierzę w to, że należy nam się odpoczynek i czas dla siebie. Jestem pewna, że ktoś, kto próbuje coś wymagać od kogoś innego, ma do tego jakieś tam prawo.

Ale większość z nas wcale nie jest zdrowym egoistą. Jest zwykłym egoistą.

I kiedy jesteś samotny, ten egoizm ludzi widzisz bardzo dokładnie: kiedy próbujesz się przebić w rozmowie i pochwalić czymś konkretnym, a ktoś ciągle ci przerywa swoim opowiadaniem, bo przecież „ja dzisiaj..”, ” i robiłam jeszcze to”, „a potem ja…’. Kiedy komunikujesz coś – twoim zdaniem – ważnego i nie dostajesz żadnego pytania, bo nikogo nie obchodzą szczegóły. Kiedy umawiasz się z kimś z dużym wyprzedzeniem, a następnie zostajesz wystawiony do wiatru, bo tej osobie nawet nie chciało się napisać, że jej nie będzie. Brak empatii w ludziach – wszyscy tylko biegną do przodu bez żadnego namysłu i robią wszystko, by im było dobrze: innym być nie musi.

A najdziwniejszy moment jest wtedy, kiedy ludzie uważający się za twoich dobrych znajomych nie wiedzą o tobie kompletnie nic. Kiedy w pewnym momencie coś ważnego się dzieje – na przykład osiągasz sukces albo masz problemy – i dowiadują się o tym po paru miesiącach z wielkim zdziwieniem i oburzeniem, że im nie powiedziałeś.


Ale tak naprawdę wcale ich to nie interesowało. 


Buziaki. Do następnego razu. Bye.

poniedziałek, 24 października 2016

Życie bez Ciebie...Jeśli o Tobie zapomnę, stanę się kimś innym. Rozdział 6.

Trawa łaskocze w szyję. Leżą na trawniku w cieniu stołu. Na stole resztki śledzia, ziemniaków i wypity do połowy porter. Dziadek pyta z zamkniętymi oczami, kto potrzebuje pożaru lasu?
Wykarczak sosnowy i żerdzianka szewc.
A jeśli powiem żuk iglastoskóry?
To powiem Trawa łaskocze w szyję. Leżą na trawniku w cieniu stołu. Na stole resztki śledzia, ziemniaków i wypity do połowy porter. Dziadek pyta z zamkniętymi oczami, kto potrzebuje pożaru lasu?
Wykarczak sosnowy i żerdzianka szewc.
A jeśli powiem żuk iglastoskóry?
To powiem kobielatka. Często myślisz o pożarze, dziadku?
Myślę o chrząszczu pospolitym i o zajęcu szaraku, którzy straciliby dach nad głową. Jest tak niemiłosiernie gorąco, a głupi ludzie robią sobie z lasu wysypisko śmieci. W takich momentach wstyd mi za to, że także jestem człowiekiem i obcuje z tymi ignorantami.
Ona próbuje wyobrazić sobie jeszcze gęstszy upał. Przecież to chore leżeć sobie tak po prostu na trawniku przed domem, domem drewnianym, domem drewnianym na skraju lasu.
Bałeś się, kiedy się paliło?
Nie wiem, Oczko moje, myślałem wtedy tylko o wodzie.
Zostawia go na trawie, leżącego tak z rękami pod głową, ramionami ułożonymi w trójkąty, z wyraźnymi mięśniami, i żebrami.
Kiedy wraca, wylewa na niego wodę. Śmieje się, a on mruży oczy w jej stronę. Cała karafka na twarz. Wodna bitwa rozpoczęta. Ostatni tydzień wolności. Za tydzień piekło w nowej szkole. Gimnazjum to chyba najgorszy okres. Głupie gatki, udawane uprzejmości, fałszywe przyjaźnie, a za plecami litościwe spojrzenia, jednoznaczne szepty. Puste dziewczyny, uganiające się za pseudo-macho. Szkolni koledzy zachowujący się jak Neandertalczycy, którzy dopiero co zeszli z drzewa. Jeszcze trzy lata, ostatnie dwa lata z tymi dziwolągami. Czas leci tak nieubłaganie, zabierając po drodze radość, siłę i nadzieję...?

Luli laj

śpij, ja zostawię Ci
pod poduszką zęby mleczne
kromkę lepką w miodzie

śpij, wszystkie nasze dobre sny
przecedzimy do garnuszkabyśmy nie zdążyli zgubić ich

śpij, same lecą łzy
ciepłą stróżką po policzku
tacy kiedyś byliśmy śliczni

teraz noc musi ubrać czerń
w zamian Tobie cały kolor
już przelewa w wieczny sen

śpij, śpij mój kochany
dziś zostaję tu
bym dołączyła do Ciebie kiedyś znów

śpij, i miej dobre sny
odpoczywaj sobie bo kiedy pewnego dnia będę znów przy Tobie
nie odpoczniesz już sobie

śpij, kochany, śpij, najdroższy
ja też kładę się spać

Bóg zaraz połączy na nowo nas



niedziela, 23 października 2016

***

z głębi siebie wołam Cię
otwórz oczy, zobacz mnie
każdy oddech boli wciąż
ściska gardło
boję się że...

w olbrzymiej pustce zgubiłam się
raniące myśli wciąż chwytam
przełknę
zapomnę
ucieknę stąd
zamykam oczy 
znikam

otul mnie
śnię
sobą okryj mnie
nie zostawiaj samej
nie...

staram się
przykro mi
trudno
nie potrafię bez Ciebie nic
nie każ mi
już nie mam sił
tak mi wstyd
tak bardzo wstyd

nie wiem już
jak myśleć mam
nie chcę się takiej
już nie chcę tak
zamykam oczy
i nie ma mnie
tak przed bólem schowam się

otul mnie
śnię
sobą okryj mnie
nie zostawiaj samej
już nie...

rozdarcie
chłód
drżenie rąk
bo to, to nie tak
nie moje już
ucieknę stąd
ucieknę do Ciebie
przemienię 
na sobie
w sobie

przyśni mi się piękny sen
że nie było nigdy mnie
odpływam już
i znikam gdzieś
by już nie obudzić się...

Życie bez Ciebie... Jeśli o Tobie zapomnę, stanę się kimś innym. Rozdział 5.

Chmura popiołu unosi się i opada w to samo miejsce. Czerwony żar pod spodem, a on czeka.
Ona patrzy na dziadka przez okno, dziadka, który przygląda się resztkom ogniska i pilnuje go. Nigdy nie pójdzie się położyć, dopóki całkiem nie zgaśnie i nie będzie można zasypać paleniska piachem. Powiedział jej: Już czas do łóżka, jest późno, Robaczku. Jak skończę, opowiem ci bajkę.
Weszła do środka. Umyła się, włożyła koszulę nocna, skarpety i stanęła przy oknie. Widzi, jak grubymi podeszwami troskliwie zadeptuje żar, a potem zasypuje wszystko przygotowanym przez nią piaskiem z jej piaskownicy. Ona zadeptuje podłogę, aż trzeszczy.
Dziadek patrzy w okno, jakby usłyszał, ale jej nie widzi...
********************************************************************
Kocham cię, dziadziu, wymrucza tylko, układa głowę na poduszce i od razu zasypia.
Ja ciebie też, Wielbłądziątko. Ja ciebie też...
Dziadek całuje ją w polik. Przykrywa drobne ciałko starą narzutą. Jeszcze raz patrzy z czułością na wnuczkę, moja mała biedna Ptaszynka, szepcze. Gasi światło, zamyka drzwi i z ciężkim sercem udaje się do siebie.
*********************************************************************************
Człowiek, który patrzy w lustro widzi lustrzane odbicie, które patrzy z niego. W dolnym rogu lustra odbicie pociemniało.
On próbuje na siebie patrzeć, prawe oko wydaje się lewym. Ciemność zakreśla sieć zmarszczek i bruzd wokół oka i w dół po policzku. Z każdym dniem jest coraz starszy i coraz bardziej zmęczony życiem. Wie, że zostało mu jeszcze tylko kilka lat. Ma dość. Boi się, że... śmierć przyjdzie po niego za wcześnie.
Musisz być silny, głupcze, gani się. Co zrobi bez ciebie Lonia, jeśli ty się poddasz?
Moja Ptaszynka, mamy tylko siebie... 

sobota, 22 października 2016

Nie masz czasu? Masz. I mówię ci to ja.

  Cześć, nie pisałam od miesiąca. Powinnam się tłumaczyć. Powinnam wymyślić jakieś głupie usprawiedliwienie. Powinnam powiedzieć, że ostatni miesiąc był tak bardzo produktywny, że nie miałam czasu i energii na bloga. Powinnam zwalić wszystko bezceremonialnie na brak czasu. Powinnam narzekać, że dorosłe życie jest takie beznadziejne. Powinnam. Może, ale nie chcę. Miałam czas, nie dużo, ale było go wystarczająco, aby coś opublikować na blogu. Zatem, dlaczego  nie pisałam? Po prostu, nie chciało mi się. Dopadło mnie jesienne lenistwo i za żadne skarby nie chciało puścić. No cóż, tak też czasami bywa.
   Zapewne wydaje ci się, że nie masz czasu. A nie, sorry: ty jesteś pewny, że go nie masz. Bo tak jest, prawda? Wracasz z uczelni albo z pracy i jest już ciemno. Obiad, szybko coś co trzeba ogarnąć, dwie minuty przy komputerze, herbata i BACH! już jest wieczór.
    A więc prysznic, piżama, spać. Budzik.
   Kolejny dzień. I tak w kółko.Z pewnym zachwytem, ale też irytacją, przeglądasz zdjęcia znajomych i czytasz na blogach o tym, jak dobrze to jest ćwiczyć, rozwijać swoje pasje, czytać dużo książek, chodzić na spacery bez celu i w sumie, żyć. Robić coś innego niż codzienne obowiązki. Brzmi super, pewnie, myślisz wkurzony, ale co z tego, skoro ja nie mam kiedy tego zrobić? KIEDY NIBY? Chyba w nocy!
    Czy wy nie widzicie, ile ja muszę zasuwać? Czy naprawdę nie rozumiecie, że ja nie mam czasu? – myślisz sobie, kiedy wszędzie nawołują cię do poruszania się albo spełniania swoich marzeń – ciekawe, czy wy byście robili dalej te swoje pasje-srasje, gdybyście musieli robić tyle, co ja!
   Łatwo się zirytować. Wszystko wydaje się łatwiejsze, kiedy nic nie musisz. Nie myślałeś tak kiedyś? Że gdybyś nie pracował czy nie studiował, to z palcem w pewnej części ciała byś sobie ćwiczył, realizował się, może nawet książkę napisał? Ba! Robiłbyś wszystko dwa razy dziennie! Albo pięć. Pięć treningów, 10 książek do przeczytania, 3 filmy – co to dla ciebie? Gdybyś tylko miał czas… Ale nie masz. I złościsz się, kiedy inni robią to, co ty też byś chętnie zrobił. Widzisz, problem jednak polega na tym, że życie to kwestia wyborów i pewnych decyzji. Po pracy możesz zdecydować, że idziesz na trening albo leżysz przed kompem, scrollując fejsa. Po ośmiu godzinach na uczelni możesz pomyśleć, że teraz czas na piwo dla rozluźnienia, zamiast – na przykład – rozwijać się czy poczytać książkę na temat twoich zainteresowań. Twój wybór, ja nie oceniam. Nie mówię, że któryś jest lepszy.
    Mówię tylko, że po prostu go masz.
   Taki przykład. Jako rodzic możesz decydować, że sam cały dzień zajmujesz się dziećmi, pierzesz, sprzątasz, gotujesz i jeszcze pracujesz na etat. Możesz też powiedzieć w końcu dosyć i podrzucić dzieci dziadkom, a sama pójść na fitness albo do drugiego pokoju obejrzeć w ciszy – chociaż raz w tygodniu! – Seks w wielkim mieście.  Mąż to nie dziecko, tylko dorosły człowiek. Da sobie radę godzinę bez ciebie. Oczywiście, możesz wybrać pierwszą opcję jeśli chcesz. Żadna nie jest bardziej godna podziwu, po prostu akcentuję, że może tak być.
     Tak naprawdę, dużo możesz, pytanie tylko, jak tego chcesz. I czy warto? 
Czasami tak. Czasami nie. Na pewno nie warto poświęcać godzin po pracy czy nauce na kolejną pracę i sen, olewając rodzinę i bliskich tylko po to, żeby móc sobie kupić sportowy samochód. Na pewno warto poświęcić chwilę na zadbanie o siebie lub dalszy rozwój, a nie na scrollowanie fejsa. Na fejsbuku nie odpoczywasz. Marnujesz tylko czas. I to sporo. To nie do końca jest tak, że nie masz czasu. Nie obrażaj się, że ci to mówię – jestem szczera.
      Po prostu czasami jest tak, że ty wybrałeś, że go nie masz.
    Ot i cała filozofia. Buziaki. Do następnego razu. Oby nie za miesiąc. Muszę rozpocząć walkę z lenistwem. Definitywnie. 

Kącik Czarownicy: Magia Świec

Magiczne działanie świec. Jaki kolor odpowiada jakiej intencji? Menu Produkty Wróć Kamienie naturalne i szlachetne Wróć Kamienie szlifowane ...