Ludzie otaczają cię z każdej strony. Niektórych znasz od kołyski, kolejnych ganiałeś w podstawówce, a jeszcze innych poznałeś całkowitym przypadkiem w naprawdę dziwnych okolicznościach. Na portalach społecznościowych bombardują cię zaproszeniami, zasypują kciukami w górę pod zdjęciami i pod każdym postem o sukcesie piszą „gratulacje!”. Milion zielonych kropek widnieje na czacie i wydaje się, że jesteś duszą towarzystwa, która zna każdego. Gorzej, kiedy chcesz się z kimś czym podzielić i nagle się okazuje, że nie ma do kogo otworzyć gęby.
Nie jest tak, że każdy ma przyjaciela.
Możesz
być otoczony tysiącem znajomych. Możesz znać każdego na uczelni,
wymieniać przyjazne „cześć” na korytarzu, możesz chodzić i
pić z nimi piwo na imprezach raz w miesiącu albo obgadywać razem
wykładowcę. W szkole możesz spędzać z ludźmi każdą przerwę,
pijąc herbatę z automatu i obserwując innych. Możesz być dorosły
i w pracy rozśmieszać nawet groźnego szefa.
Możesz
mieć kontakt z połową miasta i wiesz co?
Możesz
dalej czuć się samotny.
„CZEŚĆ”
TO NIE WSZYSTKO
Nie
jest powiedziane, że jeśli ktoś czuje się samotny, to na pewno
dzień w dzień siedzi sam w domu przez dwadzieścia cztery godziny.
To wcale nie znaczy, że nie pisze do ludzi i unika z nimi kontaktu.
Bo
najczęściej wcale tak nie jest.
Samotność
to nie tylko wyobcowanie i zamknięcie się w czterech ścianach:
możesz mieć rodzinę, możesz mieć kochającego partnera i
wspaniałe relacje, możesz być najbardziej lubianą osobą w
mieście i czuć potrzebę zaprzyjaźnienia się z kimś innym. Bo
dopóki dzień jest zwyczajny i nic się nie dzieje, to zwykłe
„cześć” na ulicy albo krótka rozmowa między wykładami
wystarczy. Nie potrzeba nic więcej. Do czasu.
Kiedyś
przychodzi moment,w którym jesteś szczęśliwy, chcesz coś komuś
opowiedzieć i orientujesz się, że możesz przekazać to jedynie
swojej drugiej połówce – bo tylko ją to interesuje. Do czasu, w
którym coś złego się dzieje i wygadać się możesz jedynie
swojemu kotu, bo nikogo innego tak naprawdę to nie interesuje – na
imprezach o smutnych rzeczach się przecież nie rozmawia. Do chwili,
kiedy siedzisz sama w domu od dwóch tygodni i nikt nie daje znaku
życia: kiedy dochodzisz do momentu, w którym ty przestajesz pisać
pierwsza, bo wstyd się narzucać.
I
kiedy zdajesz sobie sprawę, że sam z siebie nikt nie pisze, bo nie
czuje takiej potrzeby.
W
końcu decydujesz się opublikować status na fejsie, bo przynajmniej
tak możesz komuś coś przekazać. Dostajesz tysiące lajków i
żadnego pytania, bo każdy z nas przelatuje bezmyślnie wzrokiem
swoją tablicę i ma w dupie innych. Przecież obchodzi mnie tylko
moja własna osoba.
Podobno
zdrowy egoizm jest dobry: i ja w to święcie wierzę. Wierzę w to,
że należy nam się odpoczynek i czas dla siebie. Jestem pewna, że
ktoś, kto próbuje coś wymagać od kogoś innego, ma do tego jakieś
tam prawo.
Ale
większość z nas wcale nie jest zdrowym egoistą. Jest zwykłym
egoistą.
I
kiedy jesteś samotny, ten egoizm ludzi widzisz bardzo dokładnie:
kiedy próbujesz się przebić w rozmowie i pochwalić czymś
konkretnym, a ktoś ciągle ci przerywa swoim opowiadaniem, bo
przecież „ja dzisiaj..”, ” i robiłam jeszcze to”, „a
potem ja…’. Kiedy komunikujesz coś – twoim zdaniem – ważnego
i nie dostajesz żadnego pytania, bo nikogo nie obchodzą szczegóły.
Kiedy umawiasz się z kimś z dużym wyprzedzeniem, a następnie
zostajesz wystawiony do wiatru, bo tej osobie nawet nie chciało się
napisać, że jej nie będzie. Brak empatii w ludziach – wszyscy
tylko biegną do przodu bez żadnego namysłu i robią wszystko, by
im było dobrze: innym być nie musi.
A najdziwniejszy moment jest wtedy, kiedy ludzie uważający się za twoich dobrych znajomych nie wiedzą o tobie kompletnie nic. Kiedy w pewnym momencie coś ważnego się dzieje – na przykład osiągasz sukces albo masz problemy – i dowiadują się o tym po paru miesiącach z wielkim zdziwieniem i oburzeniem, że im nie powiedziałeś.
Ale tak naprawdę wcale ich to nie interesowało.
Buziaki. Do następnego razu. Bye.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz