Moja przygoda z lodowatymi kąpielami zaczęła się niewinnie; od przegranego zakładu w liceum. Za karę musiałam brać poranne zimne prysznice przez 10 dni. Tak się w to wkręciłam, ze 10 dni przerodziło się w sześć lat.
Ale początki były po prostu tragiczne! Ciężko było mi się zabrać za odbycie kary, a miałam na nią tylko miesiąc. Zdecydowałam, że zacznę od poniedziałku. Ale w poniedziałek zaspałam. Wtorek jest przecież równie dobrym początkiem. We wtorek nie zaspałam, ba nawet wstałam kwadrans wcześniej. Ale gdy już weszłam pod prysznic i miałam odkręcić wodę w inną stronę niż zwykle, jakieś małe licho szepnęło mi - "Może zaczniemy jutro?" Posłuchałam. Sytuacja powtórzyła się w środę i czwartek. Byłam straszną pizdą bez honoru, nie umiejącą dotrzymać złożonej obietnicy.
Pierwszy raz w większości daje wiele do życzenia. Pierwszy zimny prysznic również dołączył do mojej listy fatalnych pierwszych razów. Wieczorem w czwartek ustawiłam sobie przypomnjenie, żeby tym razem "przypadkiem" nie zapomnieć. Nie zapomniałam. Rozebrałam się do rosołu, weszłam pod prysznic, zacisnęłam mocno usta i odkręciłam kran na maksa w prawo prosto na głowę.
KURWA!!!
To jedyne słowo, które oddaje pierwsze wrażenie. Po pierwsze - zatkało mnie. Dosłownie. Na ułamek sekundy stanęło mi serce. A po chwili zaczęłam oddychać, jakbym właśnie przebiegła maraton. Wszystkie mięśnie spięte, oczy i usta mocno zaciśnięte, i ten oddech. Chciało mi się krzyczeć i wyć z bólu. Bo smagnięcie strumieniem lodowatej wody ciała, które jeszcze przed chwilą zalegało na kanapie zawinięte w ciepły kocyk jak burrito jest bolesne. Kurewsko bolesne!
Najgorsze było oddychanie. Gdyby ktoś mnie wtedy usłyszał, prawdopodobnie uznałby, że albo mam atak paniki, albo nieźle się zabawiam i zaraz będę szczytować.
Za drugim razem byłam mądrzejsza. Trochę poczytałam, obejrzałam kilka filmów na yt. Najpierw odkręciłam letnią wodę i polecając nią kark, stopniowo ją schładzałam. Zanim całkowicie odkręciłam zimną wodę, skierowałam strumień wody na stopy. To był świetny pomysł. Powoli wędrowałam strumieniem w górę po nodze i brzuchu, aby dać ciału czas na zahartowanie. Kiedy poczułam się na tyle pewnie, aby pójść dalej, nakierowałam słuchawkę prysznica na głowę i powoli, cały czas kontrolując oddech, namydliłam i spłukałam ciało.
Następne dni minęły szybko. Za szybko. Miała to być 10-dniowa kara za przegrany zakład, a stało się niemalże rutyną, bez której nie umiem już zacząć dnia. Na początku poprawił mi się nastrój i miałam wiecej energii. Wcześniej często zdarzało mi się, że wychodząc z domu byłam ponura i naburmuszona, bo każda komórka mojego ciała chciała jeszcze zostać w łóżku, nakryć się kołderką po sam czubku nosa i podrzemać jeszcze godzinkę. A tak, skończyły się moje spóźnienia do szkoły.
Czytałam, że zimne prysznice poprawiają również krążenie, wzmacniają odporność, ulepszają zdolność organizmu do regeneracji i zmniejszają stres. A że był wtedy akurat sezon jesienno-zimowy, postanowiłam to przetestować. Nawet nie wiesz, jakie było moje zaskoczenie, kiedy nastał kwiecień, a ja przez ten czas nie miałam nawet głupiego kataru.
Nastało lato i upały, więc zimne prysznice przynosiły mi w tym okresie niesamowitą ulgę. A potem znów nastała jesień, więc nadal nie zrezygnowałam z lodowatej kąpieli. Zresztą po roku, moje ciało było już ns tyle przyzwyczajone, że wylegiwanie się godzinami w gorącej wodzie w wannie przestało mi zupełnie sprawiać przyjemność.
Trzy lata temu podjęłam pierwsze próby morsowania. Zaczęło się od weekendowych wyjazdów od rodziny na Mazury i tam z kuzynostwem kąpaliśmy się w jeziorze. Następnie znalazłam grupę Morsów Kołobrzeskich na fb. Dołączyłam do niej i starałam się być jak najczęściej aktywna. W mojej drodze morsowej były wypady do Gdańska, Kołobrzegu i Łeby i pluskanie się z Bałtyku, które i w sezonie letnim jest dość zimne, a o sezonie zimowym nawet nie mówię.
A rok 2019 rozpoczęłam na pełnej piździe podróżą w lutym koleją transsyberyjską z Moskwy do Ułan Bator. W Irkucku nad jeziorem Bajkał przyszło mi przeżyć przygodę życia. Zaczęło się niewinnie od zwiedzania. Potem pojechaliśmy do Listwianki -osady położonej w pobliżu miejsca, gdzie rzeka Angara bierze swój początek z Bajkału, gdzie najpierw spacerowaliśmy po lodzie. Morsowaliśmy tam trzy dni, naprzemiennie zanurzając się to w lodowatym jeziorze, to w gorącej ruskiej bani. A potem udaliśmy się w dalszą trasę do mongolskich stepów.
Uwielbiam zimne prysznice. Przestałam chorować, moja tolerancja na ból i zimno także się zwiększyła. Mam więcej energii, lepiej sobie radzę z PMS i bólami miesiączkowymi. Po wyjściu rano z łazienki nie mam już tej mgły w mózgu, którą zdarzało mi się mieć kiedyś. Tej porannej nieporadności, która sprawiała, że odstawiałam słoik z kawą do lodówki, przypalałam tosty lub zamiast cukru dodawałam do kawy sól. Nie mam już rano problemów ze wstaniem; ogólnie też lepiej mi się śpi; i często mam ochotę na poranny seks. Dzięki zimnej wodzie, jestem bardziej dotleniona, mam więcej energii i lepsze nastawienie do życia. Nawet trudne, stresujące dni, myślę jasno i jestem bardziej rozluźniona. O tak. Zdecydowanie było warto przegrać ten głupi zakład kilka lat temu.
Ty też w każdej chwili możesz spróbować - o ile nie masz problemów z sercem i nadciśnieniem - nic ci się nie stanie. Tylko pamiętaj, zaczynamy stopniowo od letniej wody po coraz to zimniejszą i od stóp powoli kierujmy strumień w górę. Tak jest zdecydowanie przyjemniej. I bezpiecznej.
Do następnego. Buziaki. Do zobaczenia w lepszych czasas. Bye😚