Podobno mieszkańców małych miejscowości nic nie interesuje bardziej niż sekrety sąsiadów. Nic bardziej mylnego. Sprawy przybierają inny obrót, gdy mroczny sekret odkrywamy na strychu własnego domu. Co zrobić gdy najbliższe osoby oddalają się coraz bardziej? Historia staje się tym trudniejsza, że jej głównym bohaterem zostaje rodzona matka.
Erica Falck nie miała łatwego dzieciństwa. Wcieliła się w rolę matki swej młodszej siostry, choć sama nigdy nie otrzymała matczynego wsparcia i miłości. Matka przez całe życie była nieobecna, a Erica zaczynała wierzyć, że jej samej po prostu nie kocha.Pogodziła się jednak z jej oschłością, a później niestety z dość wczesną i tragiczną śmiercią. Kiedy już złagodziła i zamknęła w sercu swój ból, rana po latach znów odżyła, kiedy na strychu w zamkniętej na klucz skrzyni znalazła poplamione krwią dziecięce śpioszki i nazistowski medalion. Erica, jak na pisarkę przystało zaczęła dochodzić tajemnicy, licząc, że w jakiś sposób odzyska choć cień miłości matki. Bywają jednak sytuacje, kiedy niewiedza bywa błogosławieństwem.
Jeśli chodzi o wątki obyczajowe towarzyszące kryminalnej sprawie, również będzie interesująco. Patryk przebywa na urlopie ojcowskim, ale wciąż nie może przyzwyczaić się do faktu, że jego zajęciem jest bawienie i karmienie córki, a nie główkowanie i ściganie przestępców. Próbuje trzymać się z dala od komisariatu, ale nie wychodzi mu to za dobrze, co skutkuje drobnymi spięciami z próbującą pisać następna książkę Eryką. Serce Mellberga znów zabije szybciej, a co najważniejsze na teren komisariatu i powieści powróci Ernst… ale w nieco innej formie (o wiele lepszej) niż dotychczas, co będzie powodem do niejednego uśmiechu czy nawet głośnego śmiechu. Siostra Eryki, Anna, będzie układała sobie życie na nowo, co okaże się niełatwe przez córki Dana, które nie potrafią pogodzić się z nową sytuacją, a my poznamy również Paulę – nowy nabytek komisariatu. Sporo tego, ale Niemiecki bękart to bodaj najdłuższy do tej pory tom sagi.
Camilla Läckberg rozwija obraz niewielkiego społeczeństwa szwedzkiego miasteczka, który zaczęła tkać już w pierwszej części. I wychodzi jej to w moim mniemaniu bardzo dobrze. Natknęłam się na sporo narzekań dotyczących tego, że pisarka z kryminału zrobiła opowieść o zmianie pieluszek, lekcjach salsy, liczeniu kalorii czy skurczach, ale ja absolutnie nie rozumiem tych zarzutów. Autorka umieściła w książce zwykłe elementy codzienności, których często brakuje mi w powieściach, bo to właśnie one tworzą złudzenie realności i przybliżają nam bohaterów. No cóż, bywają kryminały, w których bohaterowie nie mają potrzeb fizjologicznych ani żadnych słabości, więc ci, którym saga nie przypadła do gustu właśnie z tego powodu, powinni sięgnąć właśnie po tego typu książki. No chyba że problemem jest spojrzenie na tego typu sprawy z perspektywy kobiety; może niektórzy woleliby posłuchać o takich drobiazgach, ale bardziej “męskich”? Może właśnie tu leży problem. Tak czy owak to, co niektórzy uznają za minus, ja traktuję jako ogromną zaletę powieści. Poza tym uważam, że Läckberg nigdy nie ukrywała charakteru swoich powieści i jeśli ktoś po Księżniczce z lodu brnął w sagę dalej – robił to na własną odpowiedzialność, pisarka bowiem nie zmieniła swojego stylu i w żadnym momencie nie sprowadziła czytelnika na manowce ani nie oszukała go.
Marcin Perchuć nadal sprawuje się świetnie jako lektor i zadziwiające jest to, jak zżył się z postaciami, w które się wokalnie wciela. A przynajmniej słuchacz odnosi takie wrażenie. Każdy z bohaterów jest inny, każdy ma swój własny sposób mówienia, własny, charakterystyczny dla siebie głos i aktor nie zapomina o tym w żadnej z czytanych przez siebie części sagi. Mellberg mówi więc ochrypłym głosem starszego człowieka, w którym czai się buta i lekko przerysowana dziarskość; Gösta wypowiada się tak, że brzmi jak wiecznie zmęczony, schorowany człowiek, Perchuć czyta jego partie niemal z wysiłkiem (który oczywiście wyczuwamy w głosie bohatera, a nie lektora); Rita – nowa postać w cyklu – mówi z obcym akcentem, a jej głos jest wyraźnie kobiecy i lekko kokieteryjny. Dzięki takiej dbałości o szczegóły w wysławianiu się postaci – przy czym aktor bardzo płynnie przeskakuje z głosu jednego bohatera na zupełnie inny kolejnego – w lot orientujemy się podczas dialogów, kto, kiedy i do kogo mówi, co nierzadko nastręcza pewnych trudności podczas słuchania audiobooków, jeśli lektor nie jest na tyle szczegółowy i konsekwentny. Co prawda podczas słuchania Niemieckiego bękarta zdarzyło mi się wyłapać kilka drobnych potknięć Perchucia (kiedy na przykład czyta była wyroźnie zmartwiona zamiast wyraźnie), ale są to szczegóły, które po pierwsze w ogólnym rozrachunku nie zmieniają mojej opinii o pracy wykonanej przez aktora, po drugie równie dobrze mogłyby obciążać osoby odpowiedzialne za korektę, a nie lektora.
Niemiecki bękart był – według mnie – chyba najbardziej wstrząsającą historią ze wszystkich pięciu tomów sagi. Wpływ na to miało wiele czynników, a o większości niestety nie mogę powiedzieć, jeśli nie chcę zepsuć lektury tym, którzy jeszcze książki nie czytali lub nie słuchali. Spory wkład w taki odbiór i emocjonalność opowieści miało jednak to, o czym wspomniałam na samym początku. Niemiecki bękart w dużym skrócie opowiada bowiem o ofiarach wojny – tych bardziej i mniej oczywistych. Ofiarach, o których często się nie mówi i nie myśli, oddając prym i hołd tym, którzy bezpośrednio brali udział w konfliktach zbrojnych, odnosząc rany lub ponosząc śmierć. Tymczasem skażenie, jakie rozpyla wokół siebie wojna, może unosić się przez lata, a nawet przez stulecia – niewidoczne i niewyczuwalne z pozoru, raniące i wyniszczające powoli, choć skutecznie. Może wytworzyć lawinę zdarzeń, efekt śnieżnej kuli, która zbiera ze sobą nawet przypadkowe ofiary, napotkane na swojej drodze w wyniku przykrego zbiegu okoliczności. Taka tematyka i takie podejście do niej sprawiło, że byłaby to najwyżej oceniona przeze mnie część cyklu, gdyby nie argumentacja, jaką pisarka posłużyła się dla wytłumaczenia zachowania dorosłej Elsy i jej chłodu. Nie mogę oczywiście rozpisywać się na ten temat, nie wnikając za bardzo w fabułę, w każdym razie ja absolutnie tego nie kupiłam i zostało to według mnie spłycone, przez co stało się niewiarygodne i wręcz, momentami, nienaturalne. Nie zmienia to jednak faktu, że audiobooka słuchało się jak zwykle świetnie i trudno było się od niego oderwać. A skoro napisałam już recenzję, mogę z czystym sumieniem zacząć słuchać kolejnego tomu.
Znakomita, porywająca i wciągająca. Pomimo tego, że to już piąta powieść skandynawskiej pisarki, zaskakuje jak żadna do tej pory. Po pięciu powieściach pokazywania głównej bohaterki jako świadka wydarzeń, teraz role się odwracają i to ona, staje w centrum zainteresowania. Mroczne sekrety, tajemnice. Wszystko jednak zachowane w granicach rozsądku, co sprawia, że powieść jest bardzo wiarygodna i skłania do przemyśleń.
Polecam, z całego serca. Do następnego. Buziaki. Bye
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz