Zostałam wykorzystana przez kobietę w Empiku i w ten sposób poznałam cenę szczęścia.
Zaczęło się niewinnie od My, właściciele Teksasu Małgorzaty Szejnert. Dotychczas więcej czytałam o niej niż jej, a nie znać reportaży Szejnert to jak humanistyczne tąpnięcie, można już tylko zapaść się pod ziemię. Chciałam nadrobić zaległości i właśnie wtedy zostałam wykorzystana.
W progu księgarni jeszcze się opierałam: miła ekspedientka zapytała, czy pomóc w wyborze; podziękowałam, w końcu przyszłam tylko po odbiór paczki. I to nie taniej. Rozejrzałam się cokolwiek po asortymencie i ruszyłam dziarsko po odbiór zamówienia. Uległam przy kasie. Książkę, którą mi polecono wzburzała wątpliwości - czułam, że to nie może być dobra literatura. Ale, ku mojej zgubie, padł argument, który sprawił, że mogłabym kupić pięć egzemplarzy: "Czytałam tę książkę, jest bardzo dobra. Mojej mamie też się podobała".
Jeśli ktoś rozmawia o danej książce z mamą, musi być wrażliwy, może nawet inteligentny i obeznany w świecie. Ludzi wrażliwych spotyka w życiu tyle nieszczęść, że nie chciałam być kolejnym, przez którego nie dostanie świątecznej premii za wciskanie bonusów. Bycie czyimś nieszczęściem - to nigdy nie jest dobry pomysł. Przeceniony Rachunek Jonasa Karlssona stał się moją własnością.
Godzinę później wiedziałam, że hasło z okładki [Błyskotliwa, podszyta absurdalnym humorem powieść w kafkowskim stylu] to nadużycie i profanacja. Mimo wszystko, skoro już dałam się wykorzystać (przez kobietę, na ladzie, w biegu i na oczach innych), postanowiłam, że się przemęczę i przeczytam ją w całości.
Rachunek to historia o tym, że wszystko ma swoją cenę, a szczęście ma cenę bardzo wymierną. Główny bohater żyje płasko. Każdy dzień to szeregowy dom na nowym osiedlu: przyjemny, ale taki sam jak poprzedni i kolejny. Nudną codzienność przerywa list - do skrzynki pocztowej trafia rachunek za szczęście. 5 700 000 szwedzkich koron, czyli ponad 2,5 miliona złotych [tak, przeliczyłam to]. W kolejnych rozdziałach rachunek rośnie; 149 milionów koron; strach przeliczać na złotówki. Tyle jest warte szczęście człowieka, który żyje zwyczajnie.
Przerwałam lekturę, aby do reszty mój mózg się nie zlasował. Do 15 znajomych, ostatnich wykręcanych numerów z listy, wysłałam krótką wiadomość: "Ile kosztuje Twoje szczęście. Gdybyś miał je wycenić? W złotówkach albo euro."
Szefowa: "Ten bilans aktualnie jest ujemny".
Mama: "Znowu masz doła? Chodź do salonu na ciasto, córuś!"
Pastor: "Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie sól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną" Odpowiedziałam: "To nie na temat. Czy pastor jest szczęśliwy?". Brak odpowiedzi.
Kumpel z pracy: "280 tys., bo tyle potrzebuję, aby spłacić kredyt".
Kumpel z pracy: "280 tys., bo tyle potrzebuję, aby spłacić kredyt".
Do przeklętego zakupu wróciłam rozczarowana. Na domiar złego trafiłam na fragment: "Ludzie są bardzo nieszczęśliwi! Większość z nich źle się czuje! Cierpią. Są biedni, schorowani, zażywają leki. Mają lęki, boją się i martwią różnymi rzeczami. Są zestresowani lub załamami, opłakują kogoś, mają wyrzuty sumienia, problemy ze snem i koncentracją, odczuwają presję (...). Większość ludzi czuje względne zadowolenie z życia maksymalnie kilka lat, w dzieciństwie. I to najczęściej za ten okres dostają swoje punkty. Potem jest tylko równia pochyła".
Och! Żadne odkrycia, raczej półprawda, ale półprawda przytłaczająca i lekko zakłamana. Potrzebowałam pilnie koła ratunkowego.
Następnego ranka obudziła mnie wiadomość. Babcia. Telefon wyświetlił: "Odkąd rozumiem, że cierpienie nie jest zaprzeczeniem szczęścia, jestem bardzo szczęśliwa. Cierpienie nie tworzy kontrastu, nie uszlachetnia. Jest częścią. Lubię siebie, kiedy jestem smutna i znajduję dość siły, żeby pozwolić sobie na smutek. Zaakceptować stratę. To nie cierpienie sprawia, że jestem nieszczęśliwa. Brak cierpienia to dopiero nieszczęście. A wracając do meritum, nie umiem wycenić".
Następnego ranka obudziła mnie wiadomość. Babcia. Telefon wyświetlił: "Odkąd rozumiem, że cierpienie nie jest zaprzeczeniem szczęścia, jestem bardzo szczęśliwa. Cierpienie nie tworzy kontrastu, nie uszlachetnia. Jest częścią. Lubię siebie, kiedy jestem smutna i znajduję dość siły, żeby pozwolić sobie na smutek. Zaakceptować stratę. To nie cierpienie sprawia, że jestem nieszczęśliwa. Brak cierpienia to dopiero nieszczęście. A wracając do meritum, nie umiem wycenić".
Po wszystkim myślę, że szczęście kosztuje 11 groszy, czyli tyle, ile SMS w sieci mojego operatora.
Jeśli odniosłeś wrażenie, że polecam Rachunek to jest to bardzo złudne wrażenie. Nie polecam. Za to gorąco polecam reportaże Małgorzaty Szejnert.
Do następnego razu. Buziaki. Bye.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz